Lubimy stwierdzać z dumą, że my, jak nikt inny przecie, naszym poczuciem humoru – przodujemy na świecie” – pisał przed laty Marian Hemar. „Jesteśmy drwiący, kpiarscy, kawalarscy, złośliwi – z natury ostrzy i cięci, dowcipni i żartobliwi…”.
Nie był w tej dumie odosobniony. Poczucie humoru naprawdę ratowało nas w najtrudniejszych czasach i do dziś pozostaje najjaśniejszym ich wspomnieniem. Kolejne młode pokolenia uczą się o nonsensach ustroju socjalistycznego z filmów Barei, oglądają w telewizji powtórki kabaretów Laskowika i Smolenia, do dziś funkcjonują w potocznych rozmowach cytaty z kabaretów Pod Egidą czy Sześćdziesiątki. W kręgach bardziej elitarnych punktem odniesienia wciąż pozostają subtelny humor Kabaretu Starszych Panów, kąśliwa satyra Jerzego Dobrowolskiego czy stare, pełne wdzięku piosenki Wojciecha Młynarskiego z czasów, gdy potrafił on „nierozwiązywalne sprzeczności” socjalizmu oddać metaforą układania puzzli, w których klocki nie pasują do obrazka, a Sierpień ’80 opisać piosenką o maratonie pływackim.
Na tle tych wspomnień tym bardziej żenująco wygląda oferta współczesnych wesołków. Wydaje się ona wywodzić z zupełnie innej tradycji PRL-owskiego humoru – tego z pism w rodzaju „Karuzeli” czy fillerowskich „Szpilek”. Z karykatur wyszydzających kułaków, reakcyjny kler, odwetowców z Bonn i krajowych sługusów sił imperialistycznych. Czy ktoś jeszcze je pamięta? Kundelek, trzymany na smyczy przez rosłego esesmana, względnie tłustego bankiera (koniecznie zaopatrzonego w cylinder i cygaro), szczeka do wielkiej tuby, z której rozlega się głos: „Tu Wolna Europa!”. Albo papież, z którego modlitewnie rozłożonych rąk lecą bomby na kulące się wietnamskie dzieci. Generalnie natrętne wrysowywanie w karykaturowane postaci swastyk czy – w okresie marcowym – gwiazd Syjonu jako szczyt wyrafinowanego żartu. (...)