Kiedy koniec epidemii koronawirusa? Prof. Gut: patrzmy na Niemcy, Czechy, Wielką Brytanię
  • Katarzyna PinkoszAutor:Katarzyna Pinkosz

Kiedy koniec epidemii koronawirusa? Prof. Gut: patrzmy na Niemcy, Czechy, Wielką Brytanię

Dodano: 
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pixabay / Domena publiczna
Liczbę zgonów z powodu koronawirusa w różnych krajach trudno porówywać, podobnie jak liczbę osób zakażonych - mówi prof. Włodzimierz Gut, wirusolog. I ostrzega: Bardziej obawiam się, że przy okazji koronawirusa zaniedbamy innych chorych, bo ktoś, kto powinien iść na badania, ze strachu nie pójdzie, albo badanie czy operacja zostaną odwołane.

Jak ocenia Pan zjadliwość SARS-CoV-2? Czy różnice w liczbie zgonów między Chinami, Włochami, Niemcami mogą być spowodowane tym, że wirus już zmutował?
We Włoszech i Hiszpanii dopuszczono do rozprzestrzenienia się epidemii, doszło też w wielu miejscach do zakażeń wśród personelu medycznego. Ochrona zdrowia nie była przygotowana na taką sytuację, w regionach o największej liczbie zakażeń doszło do załamania systemu ochrony zdrowia. Na wyższą śmiertelność ma też wpływ obecność dużej liczby osób starszych. Jednak różnice w liczbie zgonów w poszczególnych krajach są też spowodowane sposobem raportowania. Włosi raportują, gdy u osoby zmarłej został wykryty koronawirus, Niemcy – gdy nie było innych przyczyn zgonu. To duża różnica. Prawda leży pośrodku; nie jesteśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić, ile osób zmarło z powodu koronawirusa. U nas też był przypadek sepsy u młodej kobiety – jej zgon nie został odnotowany jako zgon z powodu koronawirusa, choć była nim zainfekowana. Przyczyną zgonu była sepsa, ale nie z powodu koronawirusem. W Niemczech również tak by raportowano, ale we Włoszech by uznano, że zmarła z powodu koronawirusa.

Czyli dane z różnych krajów trudno porównać?

Trzeba dokładnie czytać, co dany kraj przyjmuje jako definicję zgonu z powodu koronawirusa. Można porównywać liczbę chorych, liczbę ozdrowieńców w stosunku do liczby zachorowań. Warto zwrócić uwagę, że rośnie liczba łagodnych przypadków zakażeń. Początkowo mówiło się, że przypadki ciężkie to 20 proc. wykrytych zachorowań, obecnie: 5-10 proc. Czyli: wcześniej „wyłapujemy” chorych i coraz więcej wiemy, jak postępować. Wirus na razie jest dość jednorodny, jesteśmy dla niego gospodarzem przypadkowym, prawdopodobnie dość częstym w przeszłości, tylko o tym nie wiedzieliśmy. Niewiele osób umiera, co oznacza, że w pewien sposób potrafił przystosować się do ludzi.

Niewiele osób umiera? A Włochy, Hiszpania?

W tych krajach doszło do sytuacji, kiedy lekarz dokonuje wyboru, kogo podłączyć do respiratora. We Włoszech jest ponad 60 tys. zachorowań, w Chinach było ich 81 tys. W Chinach było 56 zachorowań na milion mieszkańców, a Włosi zbliżają się do tysiąca na milion. Włosi ze późno zareagowali, dopuścili do fazy wykładniczego wzrostu zachorowań. Tak zwykle dzieje się w ognisku pierwotnym.
Koronawirus SARS-CoV-2 mógł zakażać ludzi już wcześniej, przed listopadem 2019, kiedy mówi się o „pacjencie zero” w Chinach?
Prawdopodobnie wirus istniał wcześniej, o czym nie wiedzieliśmy. Musielibyśmy sprawdzić całą populację, czy nie ma śladów odporności. W grudniu zwrócono uwagę na tę chorobę w Chinach, zaczęto szukać przyczyny. Jednak przeciętnie szpital w Polsce przyjmuje codziennie 4-6 pacjentów z zapaleniem płuc. Większość pacjentów nie ma postawionej diagnozy pod względem mikrobiologicznym; podobnie jest na świecie.

Lato, ciepło, promienie słoneczne: czy mogą spowodować wyciszenie epidemii?

Nie liczyłbym na pomoc pogody: zachorowania są też w Afryce, gdzie jest ciepło i dużo słońca. Jednak jak na razie ta epidemia nadal nie jest wielka w stosunku do liczby ludności. Koronawirus trafił w dość sprzyjającą sytuację, zarówno polityczną jak ekonomiczną, dlatego został zauważony. Jest śledzony każdy jego krok – pozostałych wirusów nie. Trudno powiedzieć, co by się stało, gdybyśmy go nie zauważyli. Prawdopodobnie zauważylibyśmy wzrost liczby przeziębień. W Polsce w tym roku prawie 2,5 mln osób zachorowało na grypę i infekcje grypopodobne, jednak w większości przypadków nie wiadomo, jaki wirus był przyczyną. Ta epidemia pokazuje, w jaki sposób wirus może się rozprzestrzenić, jaka jest rola podróży ludzkich, nauczy nas myć ręce; bo o tym zapominamy. Proste zachowania, które są potrzebne przy każdym wirusie dróg oddechowych.

Noszenie maseczek jest konieczne?

Założenie maseczki ma sens, gdy jesteśmy chorzy – w ten sposób chronimy innych – i wtedy, gdy stykamy się z chorą osobą. Na ulicy nosić maseczki nie ma sensu, ponieważ mogą znaleźć się na niej patogeny, które przy nieumiejętnym posługiwaniu się maseczką mogą dostać się do organizmu i spowodować chorobę.

Gdy chory kaszlący, z gorączką przychodzi do lekarza, powinien mieć maseczkę. Lekarz także. A jeśli chodzi o ubranie ochronne, to… czy widziała pani kiedyś portret Pasteura ze szklaną butelką w ręku? Ma na sobie surdut, nie ma rękawiczek, a w butelce znajduje się wirus wścieklizny. Gdyby ktoś dziś tak postąpił, wszyscy umarliby ze strachu. A w jego laboratorium nie było ani jednego przypadku zakażenia. Zawierzamy technice, zapominając o rozumie.

Jak posługiwać się rozumem w czasie paniki?

Jeśli wiemy, że wirus przenosi się w bliskich kontaktach – trzymajmy dystans. Wiemy, że mydło i środki dezynfekcyjne mogą zniszczyć wirusa – trzeba ich użyć. W aptece okienko powinno być przesłonięte szybą, bo zwykle przychodzą ludzie chorzy. Podobna szyba powinna być w każdym miejscu, gdzie jest bezpośredni kontakt z innymi. W przychodni kaszlący pacjent powinien dostać maseczkę kaszle; w tym momencie szanse, że w pomieszczeniu pojawi się taka ilość aerozolu, która może zakazić, są prawie zerowe.

A przecież są informacje, że wirus może przetrwać w powietrzu 3 godziny, a na wielu powierzchniach nawet kilka dni

Tak dzieje się w warunkach laboratoryjnych, kiedy mamy komórkę, wirusa i żadnego innego mikroorganizmu. W naturze środowisko jest przesycone mikroorganizmami. Podawane czasy to maksymalny okres, przez jaki wirus może zachować aktywność w ściśle określonej wilgotności, temperaturze. Rzeczywisty wynik na pewno będzie krótszy. Nikt jednak nie powie, czy wirus przetrwa półtorej godziny czy 15 minut, i czy realnie może w ten sposób zakazić.

Na filmikach z Chin można zobaczyć, jak tam ciągle prowadzi się dezynfekcje. Może tak samo powinno być też u nas?

Potrzebna jest dezynfekcja po wejściu i wyjściu ze środowiska potencjalnie skażonego. Tak więc, wchodząc do autobusu, do przychodni, szpitala, warto dezynfekować ręce, by nie zakażać innych. A po wyjściu trzeba również je zdezynfekować, by siebie nie zarazić. Ubranie wystarczy uprać w 60 stopniach C.

Za każdym razem prać kurtkę po jeździe komunikacją miejską?

Jeśli jest wysokie zagrożenie zakażeniem. Zwróćmy uwagę na liczbę chorych na milion: pokazuje ona prawdopodobieństwo spotkania osoby z wirusem. Jeśli jest to 56 na milion, to tak, jakby w Warszawie było ok. 50 chorych. Szansa spotkania chorego na ulicy jest minimalna. Jeśli wskaźnik będzie wynosił 5 tys. na milion, to ryzyko jest duże i wtedy powiem, że należy po powrocie do domu uprać kurtkę w 60 st. C. Na razie współczynnik dla Polski to 17-20 na milion mieszkańców, a poza tym chorzy zwykle leżą w szpitalach, a osoby, które się z nimi zetknęły, są w kwarantannie. Ci, którzy stykają się z osobami na kwarantannie, powinni na wszelki wypadek mierzyć sobie temperaturę.
Dwa tysiące chorych dla Polski to nie jest klęska, wystarczy miejsc w szpitalach dla ciężko chorych. Utworzenie 13 „szpitali dedykowanych” oznacza, że jest w nich ok. 6 tys. miejsc, a prócz tego są jeszcze oddziały zakaźne. Bardziej obawiam się, że przy okazji koronawirusa zaniedbamy innych chorych, bo ktoś, kto powinien iść na badania, ze strachu nie pójdzie, albo badanie czy operacja zostaną odwołane. Tak stało się w niektórych prowincjach włoskich: liczba zgonów wzrosła o 1/3, ale niewielki odsetek był spowodowany koronawirusem. Strach i nadmiar ostrożności może być gorszy od koronawirusa.

Kiedy wirus nam odpuści?

Patrzymy na sytuację w innych krajach: w Niemczech, Czechach, ale też Wielkiej Brytanii. Jeśli u nich liczby nowych zachorowań zaczną spadać, to znaczy, że w 3-4 miesiące może dojść do stabilizacji. Możemy temu pomóc, jeśli nie dopuścimy do rozwoju epidemii.

Czyli tę dyscyplinę, jak obecnie, należałoby utrzymać 3-4 miesiące?

Być może dłużej. W 4 miesiące poradzono sobie z epidemią w Chinach. Patrzmy na Niemcy - gdy u nich wzrost zachorowań zatrzyma się, to być może będziemy mogli powiedzieć: jeszcze trochę i będzie dobrze. Jednak dopóki liczba zachorowań rośnie, nic nie da się przewidzieć.

Co możemy zrobić oprócz: dbaj o higienę i zostań w domu, jeśli możesz?

Środki ostrożności muszą być dostosowane do sytuacji. Wariant na dziś: chorzy w szpitalach, osoby na kwarantannie w domach, pozostali - zalecana ostrożność z kontaktami. Na razie działa to na tyle skutecznie, że nie doganiamy Niemców pod względem liczby zachorowań. Jeśli byłoby dużo zachorowań w jednym mieście czy w dzielnicy, trzeba by je zamykać. Na razie to nie jest konieczne. Zakładałem, że społeczeństwo znacznie gorzej odpowie na ograniczenia i będzie trzeba szybko wprowadzać następne etapy. Cieszę się, że się pomyliłem.

Jest pan mimo wszystko optymistą?

Będę optymistą, jak dzienna liczba ozdrowieńców przewyższy liczbę zachorowań. Mam za sobą epidemie SARS, MERS, Eboli, wszystkie zostały opanowane. Patrząc to, można nauczyć się spokoju. Ta epidemia to wypadkowa globalizmu, szybkości poruszania się. Padły wszystkie bariery kulturowe. Zrobiliśmy ze świata jedną wioskę, to mamy jedną chorobę.

Prof. Włodzimierz Gut, wirusolog, pracuje w Zakładzie Wirusologii PZH-NIL, brał udział m.in. w realizacji programów WHO dotyczących eradykacji polio, odry, różyczki, uczestniczył w badaniach nad etiologią wirusowych zakażeń oddechowych

Artykuł został opublikowany w 13-14/2020 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także