A tymczasem w Platformie…

A tymczasem w Platformie…

Dodano: 
Borys Budka, PO
Borys Budka, PO Źródło: PAP / Tomasz Gzell
16 października, dzień 228. Wpis nr 217 | Odkładam już z miesiąc zajęcie się Koalicją Obywatelską, a właściwie Platformą Obywatelską, bo koalicyjność Koalicji jest wysoce teoretyczna. Prawdę powiedziawszy zabierałem się do głębszej analizy sytuacji całej opozycji po zakończeniu ponad dwuletniego maratonu wyborczego.

Na jesień zapowiadały się kongresy praktycznie wszystkich partii, łącznie z rządzącą, ale najpierw futerkowa zawierucha a potem „druga fala” zamroziły wszelkie zjazdy. A okazja była dobra do obserwacji. Każda partia miała podsumować bilans wyborczego maratonu oraz nakreślić plany na kolejne lata do następnych wyborów. Człowiek by się dowiedział o co chodzi, kto winien i co dalej. A w Polsce to nieczęsty przypadek. Polska polityka jednak się karmi walką, a więc kampanią i ta jak już minie to robi się jak z odpływem – widać kto pływał bez majtek. I wychodzi, że praktycznie każdy. Na początku to może i śmieszne, ale w końcu – smutne.

Kiedy zbierałem materiały w okolicach sierpnia-września na analizę sytuacji w Platformie nie wyglądało to najlepiej. A wydawałoby się, że Platforma, która była dość blisko elekcji Pana Awarii na pierwszą osobę w państwie może być z siebie zadowolona, wewnętrznie zintegrowana i pełna energii oraz pomysłów na przyszłość. W końcu dało się zawrócić znad kidawowej przepaści. Jednak Platforma zaboksowała w miejscu, nie była w stanie zdyskontować sukcesu Trzaskowskiego. Co prawda wiedziała, że tak duże jego poparcie było raczej taktyczne – przeróżne ugrupowania, a przede wszystkim ta część ludu, która uważała rządy PiS za zbiorowe nieszczęście dla Polski zrobiła jednorazową zrzutkę na jedyną alternatywę Dudy, którą udało się wypromować. Po wyborach towarzystwo się rozeszło, co gorsza nawet w PO.

Zaczęły się wewnętrzne tarcia. Szef partii Borys Budka nie wszystkim się podobał, ale miał na tyle silną pozycję, że wystarczyło tylko podzielić się władzą z nowym szefem klubu parlamentarnego i wydawało się, że sytuacja się stabilizuje. Niestety tak nie było – zaważyły na tym dwa czynniki. Rafał Trzaskowski ogłosił, że powoła ruch (odkładany, odkładany, aż już skwaśniały), który sięgnie do bliżej nieokreślonych źródeł i zasobów, zdaje się, że opartych na samorządzie terytorialnym, który stał się dla Platformy ostatnimi już przyczółkami władzy. Ruch ma niezwykłą korelację z wylewaniem ścieków do Wisły: mamy już drugi raz taką sytuację, że tuż przed premierą pęka rura, albo trzeba zdemontować rurę awaryjną i lać do Wisły warszawskie prezenty dla ideologicznych braci z Gdańska. Stało się to żerem dla wszelkiej maści złośliwców, którzy drwią sobie na temat nieznanej do dziś nazwy ruchu – od „Nowej Czajki” do „Nowej Fali”. Niemniej wiele jest głosów, głównie w Platformie, że ruch Trzaskowskiego jest jedyną szansą na uratowanie projektu. Pytanie czy to będzie nowa jakość, czy tylko mimikra zmian.

Bo na razie idzie jak po grudzie. Chłopaki, jak zwykle „na leniucha”, szykują i szykują swoją bombę – a wtedy naszym liberałom wychodzi zazwyczaj kapiszon. W mediach nawet i przychylnych coraz gorzej przebijają się zapowiedzi powstania ruchu. Przekaziory tego nie lubią, zwłaszcza, że jak gdy pytają, gdzie jest ten obiecywany od dawna ruch, to dostają odpowiedzi, że on już dawno jest – głównie w sercach Polaków. Na zapisy zebrało się 4.000 deklaracji ludzi, że wstąpią, co pokazuje niesamowity poziom naiwnego zawierzenia – zawsze obecny wtedy, kiedy padają deklarację przystąpienia do ruchu, o którym nic nie wiadomo, oprócz (miejmy nadzieję) nazwiska lidera.

Jest więc Trzaskowski jakąś nadzieją dla Platformy, mniejsza już jaką, ale i także dowodem jej trosk. No bo jak to ma być – ruch będzie obok partii? Zamiast? Będzie ideowo zgodny (to wtedy po co on?) z Platformą, inny (toż to konflikt), rozszerzający jej platformę, organizację i ludzkie zasoby (a to znaczy, że największa partia opozycji tego nie zagospodarowuje?). Wreszcie – kto personalnie będzie liderem opozycji? No niestety duchowy emigrant Platformy, Donald Tusk, nie pomaga – jak zwykle czeka na to jak się sprawy ułożą w Kraju, kto wygra, tak by się na wszelki wypadek nie opowiedzieć po którejś ze stron, bo nie wiadomo kto weźmie górę. Tuska zaalarmowały słabe wyniki prognoz wyborczych PO, gdzie – przy starcie ruchu Trzaskowskiego i Hołowni Platforma miałaby duże trudności z… dostaniem się do Sejmu.

Bo drugim czynnikiem kryzysotwórczym dla Platformy jest alternatywa sukcesu Hołowni. Bierze bowiem Szymon z tego samego chudnącego już woreczka elektoratu, „jeszcze nie rządził”, więc nie ciągną się za nim jakieś smrodki afer i może być nieprzyjemną niespodzianką dla Platformy i… ruchu Trzaskowskiego. Bo ruch Prezydenta Warszawy jest ewidentnie posunięciem na udawanie bezpartyjnej inicjatywy, organizowanej (przez… partię) po to by odebrać główne strategiczne postulaty „oddolności” ruchu (a właściwie już partii) Szymona Hołowni. Obecność tej formacji ma chyba jeden dobry skutek dla Platformy – dyscyplinuje ją wewnętrznie. Bo ja uważam, że Hołownia ratuje obecnie Platformie życie – bez jego zagrożenia, może nie buldogi, ale platformerskie jorki, dawno by się już zagryzły pod dywanem walki o władzę nad upadającą formacją.

Teraz dopiero widać, jak to jest dobrze mieć władzę. Bo jak bardzo przyczynkarskie są te dylematy polskich (dawno nie)liberałów w porównaniu z agendą takiej na przykład rekonstrukcji rządu, czy kowidowej drugiej fali. Niczym. Pies z kulawą nogą się tym nie interesuje. PiS kompletnie już zdominował agendę polityczno-komunikacyjną, jego system medialnych wrzutek (o tym fenomenie napiszę za klika dni – już mam wykresy nawet), zwłaszcza w kierunku opozycji powoduje jej prowokowaną reakcję. A wtedy ta zajmuje się czy to aresztowaniem Sławomira N., czy dylematami futerkowych klatkowców, wreszcie hamletyzowaniem w sprawie aresztowania mecenasa G., czy skazania sędzi Morawiec. A w międzyczasie PiS przeprowadza bardzo ryzykowany budżet bez większych problemów i deliberacji, bo atakowani w czułe punkty „totalsi” reagują zgodnie z zaplanowaną prowokacją i zajmują się (łącznie z narodem) jakimiś obocznościami. Kiedyś w takiej roli za PO występował Kaczyński, ale dostał teraz władzę i się poduczył. I jedzie z tym bez trzymanki.

W PO wrzało, teraz wszyscy czekają, jak pójdzie Trzaskowskiemu z tym ruchem. Jak zwykle – pozostałości po czasach, kiedy Platforma była u władzy – trzeba wystartować i zrobić badania, by wiedzieć co ludzie myślą i jak ewentualnie skorygować losy ruchu. Jak będzie słabo, to się wszyscy pochowają – będzie jak z Kidawą: rozpoznanie ogniem. Wystawimy zwiadowcę i zobaczymy czy ogień przeciwny jest silny, albo czy podciągają jacyś nie znani nam do dzisiaj zwolennicy. Czyli tak jak to z postpolityczną Platformą zawsze było. Nie mamy pomysłu na Polskę, mamy tylko pomysł na narrację co mówić Polakom, ale dopiero jak się dowiemy co chcą usłyszeć.

Ale ja jako stary marketingowiec wiem, że o przyszły produkt nie ma co pytać potencjalnych klientów. Trzeba znaleźć ich niezaspokojone, często niewyrażone, potrzeby i je spełnić. Ale tu to już się trzeba samemu narobić, by te intuicje przerobić na coś atrakcyjnego. Zaryzykować – stanąć na beczce i powiedzieć: tu jestem, to mój pomysł na Polskę – idziecie ze mną? A widział kto kiedyś ryzykujące tłuste koty? Bo kto to ma zrobić? Inteligencik z ratusza? Ustawiony Donek w Brukseli? Cały ten areopag bez charyzmy? Znów będzie kapiszon, ale tak to jest jak się politykę robi wyłącznie z wyrachowania. Ciężko z tym startować w nowym przedsięwzięciu politycznym, chociaż praktycznie każde z nich – ja się uda – to na tym wyrachowaniu kończy.

Ale takie to już nasze fata Najjaśniejszej III RP.

Jerzy Karwelis

Więcej wpisów na blogu Dziennik zarazy.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także