Przychodzi Kuba do Kuby
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Przychodzi Kuba do Kuby

Dodano: 
Uczestnicy protestu zorganizowanego przed Sądem Rejonowym w Przemyślu
Uczestnicy protestu zorganizowanego przed Sądem Rejonowym w PrzemyśluŹródło:PAP / Darek Delmanowicz
Przebieg reformy sądownictwa – czy raczej, pierwszego etapu reformy sądownictwa – dobitnie pokazał, że po wygranych wyborach PiS mocą pamięci materiału wrócił do swego dawnego, ulubionego, szyszkowo-jurgielowego kształtu. Z ulgą odepchnął od siebie, czy zgoła wypluł, ludzi, dzięki którym Andrzej Duda wygrał kampanię prezydencką i którzy pomogli PiS odebrać PO-PSL centrowy elektorat.

I teraz sprawnemu „astroturfingowi” (nowe słowo do wyguglania i przyswojenia) rodzącej się nowej opozycji ma do przeciwstawienia tylko czerwone paski w TVP Info, topornością przekazu kojarzące się mojemu pokoleniu nieodparcie ze sloganami wywieszanymi w czasach naszego dzieciństwa na zakładach pracy. Też zresztą na czerwonych paskach, tylko większych – można to czasem zobaczyć na starych filmach.

Adam Michnik przegrał przed kilkunastu laty swa walkę o „rząd dusz” między innymi dlatego, że programowo odpuścił sobie media elektroniczne. Uważał, że to tylko miejsce, gdzie rezonują idee formułowane przez dzierżących władzę nad słowem pisanym intelektualistów. Gdy się zorientował, że to nie tak – było już za późno, okazało się, że żaden z niego „oligarcha ducha” i jeśli chce mieć swoją telewizję, musi postkomunie dać w łapę jak wszyscy; z wściekłości aż kopnął wtedy w stolik i wiemy wszyscy, jak się to skończyło.

Jarosław Kaczyński popełnia dziś ten sam błąd, co jego rówieśnik i przez wiele lat przyjaciel z opozycji – tylko że on z kolei zatrzymał się na telewizji i latach dziewięćdziesiątych, kiedy to nastrojami społecznymi kierowało się przede wszystkim za pomocą telewizji, i to państwowej. Internet to w przekonaniu PiS tylko rezonator. A ci, którzy rozumieją, że jest inaczej, nie byli niestety przy prezesie w heroicznych latach „porozumienia przeciwko monowładzy”, więc go nie przekonają.

Tymczasem przeciwko PiS skrzykują się na fali protestu szefowie i właściciele agencji marketingowych oraz menadżerowie wpływowych domów medialnych, dobrze znający się na robieniu „spinu” nie tylko w mediach tradycyjnych, ale zwłaszcza poprzez społecznościówki, z których czerpie swą wiedzę o rzeczywistości przytłaczająca i coraz większa część nowego pokolenia. Portal stefczyk.info pisze o nowej inicjatywie, że „aktywizuje szefów agencji, marketingowców, dziennikarzy i ludzi ze świata reklamy. To warszawska śmietanka. Prawdziwi młodzi, wykształceni i z wielkich miast. Deklarują gotowość do walki. I to już nie są jacyś przebierańcy ze spotów Platformy Obywatelskiej czy Nowoczesnej. To prawdziwy crème de la crème nowego wspaniałego świata”.

Moim zdaniem to wydarzenia dużo bardziej warte uwagi, niż spieranie się, ile tysięcy „spacerowiczów” udało się „opozycji totalnej” ściągnąć pod Pałac Prezydencki do zapalania świec i słuchania nudzących wciąż tak samo Schetyny, Petru i Kosiniaka-Kamysza.

To nie oni, ale ludzie w rodzaju panów Benkego, Bierzyńskiego czy Tomoho Umedy są naprawdę poważnym przeciwnikiem i jeśli rzeczywiście swe zapowiedzi spełnią, a PiS czegoś ze swoją komunikacyjną pierdołowatością nie zrobi, to za dwa lata będzie mógł znowu oddawać się temu, do czego zawsze nadawał się najlepiej – demaskowaniu, że spisek, i lamentowaniu, że wybili, panie, za wolność wybili.

Ale to pieśń przyszłości. Na razie inicjatywa „Kuba and Kuba”, bo podobno tak ma się „społeczna”, antypisowska inicjatywa marketingowców nazywać, samym swym pojawieniem niweczy ulubioną narrację władzy, skupioną na wskazywaniu, że „te protesty nie są spontaniczne”, że zostały przez kogoś przygotowane, ktoś wydał na nie dużo pieniędzy i miał gotowe know-how, słowem – „wojna hybrydowa przeciwko Polsce”, prowadzona za pieniądze Sorosa i pod kierownictwem wrogich ośrodków dywersyjnych.

Oczywiście, ta narracja odwołuje się do faktów, które na pewno urojeniami nie są, ale jako całość nie bardzo daje się obronić. Gdyby w istocie „Ciamajdan 2” był zawczasu przez jakieś jednolite kierownictwo przygotowany, panowie Kuba i Kuba z całą resztą zostaliby przez nie na pewno zawczasu zaangażowani do pracy, do której przecież aż się palą i która z zasady wykonuje się na zapleczu, w ukryciu. A przynajmniej wiedzieliby, kto z ich grona jest przez organizatorów zaangażowany i ze swymi uwagami zwrócili się do niego „po linii zawodowej”, dyskretnie. Marketingowiec występujący publicznie z deklaracją: opozycja pieprzy robotę tak, że już nie wyrabiam, wyręczę ją – to jak sufler, który nie mogąc wytrzymać nieudacznego aktora wychodzi ze swej budki i sam zaczyna grać. Takie posunięcie świadczy o całkowitej desperacji sympatyków antypisu, a więc pośrednio o panującym w nim bezhołowiu i braku pomysłów na skuteczne działanie.

Co tu zresztą gadać – gdyby to była „wojna hybrydowa”, to nazajutrz po największych demonstracjach (bo kto zna Polaków wie, że następne będą coraz mniejsze i na ewentualną kolejną mobilizację można będzie liczyć dopiero po długim odpoczynku) tefałeny triumfalnie zasypałyby nas sondażami, „udowadniającymi”, że „PiS się kończy”, i że hipotetyczna partia zjednoczonej opozycji dostałaby ohohoho-albo-jeszcze-więcej. Tymczasem jedyny jak dotąd sondaż po wybuchu sporu o sądy opublikowała tylko „Rzeczpospolita” i mimo, że zleciła zadanie Ibrisowi, wyszło w nim, że PiS na sprawie trzy procent zyskał, a opozycja totalna nie zyskała nic.

Tłum zebrany w czwartkowy wieczór, nie ukrywam, zrobił na mnie wrażenie – taka mobilizacja wrogom PiS jak dotąd się nie udała. Ale wrażenie osłabło i minęło szybko, kiedy na scenę weszli liderzy „totalnej opozycji” i zaczęli przemawiać. Z każdą minuta nabierałem przekonania, że zdołają sobie z tym przypływem poparcia poradzić. Antypisowcy pokrzyczą sobie „będziesz siedział”, wyżyją się w chamstwie i agresji wobec dziewczyn z TVP, porajcują się, porajcują, i w końcu rozejdą, i nic nie wskazuje, by dotychczasowy trend miał się odwrócić.

A dotychczasowy trend jest taki: W wyborach zsumowane poparcie dla PO i Nowoczesnej było znacznie większe niż dla PiS. W czasie grudniowego ciamajdanu – już tylko nieznacznie większe albo równe. W tej chwili poparcie dla PiS jest dwa razy większe niż dla PO, a dla PO dwa razy większe niż dla Nowoczesnej – przy braku zauważalnych wzrostów na lewicy. Jestem gotów założyć się o butelkę żytniego Knobb Creeka, że dzięki całej tej małpiarni w Sejmie i pod nim oraz łaszeniu się o zachodnie połajanki i sankcje na jesieni PO i Nowoczesna będą razem wzięte miały połowę tego co PiS, a wyniki lewicy nadal nie będą dawały gwarancji przekroczenia w wyborach progu.

Niektórzy się oburzyli na moje słowa w telewizji, że plemię „polskich kreoli” jest dziś w równie ciemnej de jak my, „tubylcy”, byliśmy w czasie „konwentu św. Katarzyny” – i że zdaje sobie z tego sprawę, widzi przecież, że ich przywódcy są żałosnymi błaznami, na dodatek po szyję umoczonymi w brudy i patologie minionego ćwierćwiecza i bardziej zajęci walką z sobą nawzajem niż ze znienawidzonym PiS. A przecież zauważalną nowością małpiarni pod Sejmem było to – proszę zobaczyć w internecie – że swą agresję kierowała ona równie chętnie przeciwko posłom PO i Nowoczesnej, ku zresztą ich niepomiernemu zdziwieniu.

Kuba z Kubą, jeśli faktycznie się zejdą, to raczej zajmą się montowaniem i promowaniem zupełnie nowej politycznej reprezentacji dla „kreoli” (tu jedyna nadzieja dla PiS – że Schetyna i Petru, świadomi tego faktu, w porę ich zneutralizują). I to może być trwałym skutkiem, by nie rzec, „zdobyczą” protestów przeciwko reformie sądownictwa, zresztą jedyną. Ale władza stanowczo nie powinna sprawy lekceważyć. Wbrew pisowskiemu mitowi, plemię konkurencyjne, mimo wszystkich kompromitacji „opozycji totalnej”, wcale nie wymiera, tak jak i wieloletnia słabość prawicy wcale nie oznaczała jej fetowanego już na salonach końca. Owszem, kurczy się – ale tak samo, jak zgniatana sprężyna, gotowa za czas jakiś odbić pisowi prosto w zęby, jeśli nadal będzie się obchodzić z rządami tak nieumiejętnie jak dotąd.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także