I ty zostaniesz gwałcicielem!
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

I ty zostaniesz gwałcicielem!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Ta sprawa jeszcze się nie wydarzyła, ale to tylko kwestia czasu. Nie wiem, czy za tydzień, czy za rok, ale że tak – mamy jak w banku. Zacznie się od sytuacji, którą każdy dziś uznaje za zupełnie normalną i oczywistą, powtarzającą się od pokoleń, każdego wieczora, jak Polska długa i szeroka. Facet – nazwijmy go sobie Józefem K. – pozna w barze dziewczynę, spodobają się sobie, wypiją po parę drinków, pójdą do łóżka, i nawet, co przecież nie zawsze się zdarza, rano nie będą tego żałować.

Do czasu, aż do faceta wpadną antyterroryści, skują go i wsadzą na dołek z oskarżenia o gwałt.

To nic, jeśli dziewczyna się będzie bożyć i zaprzysięgać, że o żadnej przemocy nie było mowy, że ona tego chciała, czy nawet, że tego faceta kocha i chce za niego wyjść. Pani prokurator zapyta tylko groźnie: piła pani przed stosunkiem alkohol? A jeśli dziewczyna potwierdzi, dowie się, że to wszystko wyjaśnia. I doda, że jej subiektywna opinia co do przemocy seksualnej, której doznała, nie ma prawnego znaczenia, albowiem na mocy Europejskiej Konwencji O Zapobieganiu Przemocy Wobec Kobiet i Przemocy Domowej oraz rodzimego znowelizowanego Kodeksu Karnego gwałt nie jest już przestępstwem ściganym na wniosek pokrzywdzonego. Oczywiście, powie prokurator, odnotowuję w aktach sprawy, że tak jak wiele innych ofiar zachowań przemocowych, próbuje pani chronić przestępcę, bo jest zastraszana, albo po prostu, wskutek wychowania w patriarchalnych błędach, nieuświadomiona. Ale na szczęście mieliśmy właśnie w tym zakresie prokuratorskie szkolenie finansowane z antyprzemocowych funduszy unijnych, zresztą zarządzone przez panią minister po serii alarmujących publikacji „Gazety Wyborczej”, „Polityki” i „Newsweeka”, ukazujących rozmiary „ukrytej przemocy seksualnej” w naszym wciąż nie dorastającym do europejskich standardów kraju. I proszę się przy swojej wersji nie upierać, bo i może pani zostać ukarana.

Facet będzie siedział miesiącami; zapewne, jako sprawcę czynu ohydnego, spotka go cywilna śmierć, straci pracę – jeśli był osobą publiczną, to i dobre imię, jeśli sprawa była „skokiem w bok”, rozpadnie się oczywiście rodzina. (Zresztą gdyby przespał się ze swoją własną żoną, tym większa gratka dla prokuratury, bo przecież „gwałt w małżeństwie” jest patologią szczególnie zawzięcie tropioną i tym groźniejszą, że „gwałcone” żony z zasady utrudniają śledztwo broniąc swych nikczemnych mężów.) Zostanie sponiewierany w tabloidach jako „zdegenerowany bydlak”, a w  „opiniotwórczych” mediach jako symbol polskiej ciemnoty i dowód, że katolicyzm produkuje gwałcicieli. W wariancie optymistycznym w końcu go wypuszczą, choć oczywiście bez nadziei na jakiekolwiek zadośćuczynienie – stosowny urząd oznajmi, że działania policji i prokuratury były zgodne z prawem i procedurami, albowiem istniało uzasadnione podejrzenie. A może odsiedzi wyrok od gwizdka do gwizdka.

Powie ktoś może, że to jakaś fantastyka i chyba mi kompletnie odbiło, snuć takie orwellowskie wizje. Ja mu odpowiem, żeby zapoznał się ze sprawą państwa Bajkowskich, jeśli jeszcze o niej nie słyszał. Gdyby jeszcze dwa lata temu opisał ktoś tę wielomiesięczną gehennę, na jaką zupełnie normalną, przeciętną polską rodzinę skazała jakaś nadgorliwa lub złośliwa biurwa z pomocy społecznej i uruchomiona przez nią urzędnicza maszyneria – też by to dla wszystkich brzmiało zbyt absurdalnie, by uwierzyli.

Ale teraz to już społeczna rzeczywistość. I i tak mniej wciąż jeszcze kafkowska, niż to, co dzieje się w krajach zachodnich. Wejście policji do domu ludzi, którzy z okazji imienin trącili się kieliszkami wina, i odebranie im dzieci, bo w świetle miejscowego prawa oboje byli pijani, też brzmi niewiarygodnie, ale to właśnie spotkało, z sąsiedzkiego donosu, polską rodzinę w jednym z krajów skandynawskich. Krajów, które feministyczny obłęd „antyprzemocowy” stawia nam za wzór, choć statystyki dowodzą, iż wymyślone tam i stosowane „antyprzemocowe” standardy, zawarte we wspomnianej konwencji, są przeciwskuteczne.

Konwencja budzi słuszny opór, z uwagi na obłędną ideologię, którą pod pozorem troski o ofiary przemocy usiłuje w niej europejskie lewactwo przemycić do systemów prawnych krajów członkowskich. Ale w istotnej kwestii – uznania przestępstwa gwałtu za ścigane z oskarżenie publicznego – Polska już się poddała. Polskie prawo karne zostało w tym punkcie zmienione. Stara rzymska zasada „chcącemu nie dzieje się krzywda” ustąpiła ideologii, zresztą jako kolejny z niszczonych przez tęczową rewolucję fundamentów europejskiego porządku prawnego.

Tym samym paragraf na Józefa K. już mamy. Teraz potrzeba już tylko odpowiedniej zmiany społecznych nastrojów. A ta się właśnie dokonuje na fali „antyprzemocowej” histerii mediów.

Przez plotkarskie portale przeleciało wstrząsające wyznanie jakiejś gwiazdki (nie pomnę nazwiska) że „w młodości została zgwałcona”. W istocie gwiazdka wyznała, że raz na studenckiej imprezie skuła się tak, że film się jej urwał, a po dojściu do siebie stwierdziła… no, właśnie. Ale jak, z kim, nie wie i nigdy się już nie dowie.

Jeszcze kilka lat temu nikt by takiego zdarzenia nie skojarzył z przemocą, tylko z puszczalstwem. Byłas, idiotko, pełnoletnia, nikt cię do picia nie zmuszał, nikt ci nie wrzucił żadnej pigułki gwałtu do drinka, nie wiesz nawet, czy to ktoś ciebie wyhaczył, czy sama byłaś stroną aktywną, jeśli nie wręcz natrętną, co się damom po alkoholu zdarza częściej, niż feministyczne cioty gotowe są przyznać – powinnaś się spalić ze wstydu i milczeć, a nie lansować się tą zawstydzającą przygodą na skrzywdzoną ofiarę.

W kilkuset egzaltowanych komentarzach pod tymi pudelkowymi wyznaniami praktycznie nie znalazłem ani krztyny zdrowego rozsądku. Podobnie, jak w większości reakcji na mój twitterowy żart dotyczący niedoszłego zakonnika, który słusznie oczywiście został ukarany za rozwiązłość, ale gwałcicielem nie był w najmniejszym stopniu.

„Ta ostatnia wypowiedź Ziemkiewicza o wykorzystywaniu nietrzeźwych kobiet, czyli de facto o gwałcie…” – powiada pani Katarzyna Adamik, świetnie się nadająca na wzorzec lewaczki, gdyby potrzebowano takowego w Sevres, wyliczając w wywiadzie dowody polskiej ciemnoty i zacofania. Zwracam uwagę na to „de facto”. To „de facto” stanowiło clou całej nagonki. „Wykorzystanie” faktu, że kobieta użyła jednego z łagodnych i powszechnie znanych afrodyzjaków, jakim jest od wieków alkohol, to „de facto gwałt”.

A wykorzystanie przez kobietę faktu, że napalił się na nią chwilowo mniej wybredny, z tej samej przyczyny, samiec – też? No, jeśli mówimy „a”, powiemy i „b”.

A młody grafoman, który twierdzi dziś, że został zgwałcony przez znaną panią krytyk, bo kiedy się do niego dobierała nie mógł odmówić, z obawy, że wtedy przestałaby go lansować? Też ma prawo zgłosić się do prokuratury? (Swoją drogą, jak sobie pomyślę, co w moim czasie spotkałoby takiego megadupka, który potrafi wydobyć z siebie publicznie takie skargi, odczuwam wręcz namacalnie, co jakiego stopnia współczesny świat zwariował).
Powie ktoś, że sprawa Bajkowskich to był tylko błąd, jaki się zawsze w urzędniczo-prokuratorskich procedurach może zdarzyć. Że fakt, iż błędy pewnie się będą zdarzać zawsze, także i po przyjęciu nowych, „europejskich” standardów, nie jest powodem by ich nie przyjmować, bo przecież przemoc to zło, przemoc seksualna i domowa to zło szczególnie odrażające, i trzeba z nim walczyć…

Nie wierzcie. Statystyki, które już przywoływałem, pokazują, że tej przemocy jest najwięcej tam, gdzie najwięcej „europejskich standardów”. Polska, w której  zetknęło się z nią, wedle badań unijnych, 19 proc. kobiet, należy do najzdrowszych pod tym względem krajów na kontynencie – średnia unijna to 33 proc. Ale prym wiodą kraje skandynawskie i Holandia, gdzie odsetek kobiet deklarujących, iż padały ofiarą przemocy, zbliża się do 50 proc.

Kto w tej sytuacji powinien się uczyć od kogo? My od Skandynawów, czy odwrotnie? 

Gdyby nasze elity myślały, rozumiałyby, że przemoc, gwałt, seksualne wykorzystywanie dzieci i kobiet, to patologie, która nasilają się w miarę rozkładu struktur społecznych, szczególnie rodzinnych. W Polsce te struktury są wciąż, dzięki Bogu (dosłownie) dość silne. By było u nas lepiej, należy je wzmacniać.

Lewicowy obłęd w swym najnowszym, feministyczno-homoseksualnym wydaniu, stawia zaś logikę i fakty na głowie. Dla nich – bo tak mówią święte księgi marksizmu-feminizmu, które z rozumem i logiką mają tyle samo wspólnego, wcześniejszy marksizm-leninizm – to właśnie te społeczne struktury są źródłem patologii. Małżeństwo kobiety i mężczyzny służy, wedle tej ideologii, temu, by mężczyzna znęcał się nad żoną, wykorzystywał ją i prześladował, a oboje razem czynili to z dzieckiem. I nie tylko małżeństwo – każdy związek jest podszyty przemocą.

Można dominujący nurt współczesnego „tęczoizmu” streścić w jednym zdaniu:

KAŻDY SEKS JEST PRZEMOCĄ.

No, uzupełnionym może „mądrością etapu”: poza homoseksualnym. Ten na razie popieramy, bo rozwala stare, patriarchalne struktury społeczne. Jak rozwali do reszty, weźmiemy się też do lesb i pedałów, jak w Szwecji, gdzie wedle statystyk policyjnych większość interwencji w sprawie „przemocy domowej” dotyczy dziś „małżeństw” jednopłciowych.

Ktoś mówi, że to zdanie jest bez sensu?! Ależ oczywiście. A zdanie „własność jest kradzieżą” ma sens? A przecież to od lat elementarz lewicy! Właśnie dlatego to, z czym mamy dziś do czynienia w Europie, tę nową czkawkę po przeklętym Marksie, nazywam ideologicznym obłędem.
Kiedyś napisałem taki felieton o znanym z blisko stu książek bohaterze literackim czasów PRL, Panu Samochodziku. Co dziś zrobiono by z facetem, który zabiera na wakacje trzech chłopców, obiecując im przygody? Nie sądzę, by zachował pracę w ministerstwie, nie sądzę, by ktoś się z nim przyjaźnił. Nie żeby cos mu udowodniono, ale tak na wszelki wypadek…

Na wszelki wypadek, niech ojciec boi się wsadzić córeczce palec w pieluchę, by sprawdzić, czy przyczyna jej płaczu nie jest najprostsza z możliwych.

Na wszelki wypadek niech się boi, że żona za kilka lat zechce się z nim rozwieść i feralnego sprawdzenia pieluchy użyje jako oskarżenia, które podchwycą potężne medialne i prawnicze machiny do tego tylko stworzone, by jego zgnoić i innych w ten sposób nauczyć nowoczesnego rozumu (nie zmyśliłem tej historii). Ale niech i żona na wszelki wypadek się boi męża. Niech ludzie w ogóle się siebie boją. Niech boją się spotkać ze sobą, napić drinka, a już nie daj Boże – zbliżyć. Chyba że z urzędową ciotką-przyzwoitką na karku, pod kontrolą odpowiedniego urzędu.

I – w Polsce jeszcze nie, ale na Zachodzie owszem – ludzie się naprawdę boją. Krok po kroku udaje się rozwalić tę tkankę wzajemnej bliskości, która tworzy społeczeństwo, a im bardziej się ją rozwala, tym bardziej narastają patologie, na które lewica podsuwa rozwiązania jeszcze bardziej je nasilające i zmuszające do stosowania lewicowej inżynierii społecznej na jeszcze szerszą skalę. 

Postęp wymaga ofiar. A tą ofiarą naprawdę możesz być Ty, drogi czytelniku, albo ktoś z Twoich bliskich. Może nią być nawet któryś z tych palantów, którzy się oburzali że bronię „de facto gwałciciela” i rechotali z obleśnych dowcipasów. Obiecuję, że kiedy któregoś z nich – przekonanych, że bycie po słusznej stronie ich chroni, jak zapewne przekonany był literat Karpowicz – taki los spotka, postaram się być dobrym chrześcijaninem i ujmę się za nim (albo i nią). Tym chętniej, że i tak już będzie na wszystko za późno.

Józefie K., nawet nie wiesz, jak masz przerąbane!

Czytaj także