• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Trójwpełznięcie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Nie mam żadnych formalnych tytułów, by uchodzić za znawcę uzbrojenia i wojskowości (choć coś tam na ten temat wiem), ale dość uważnie przeczytałem wszystko, co w ostatnim tygodniu mieli rozmaici eksperci do powiedzenia na temat przetargów na uzbrojenie dla polskiej armii. Rzadko można się w Polsce spotkać z taką jednomyślnością – od prawa do lewa, od generała Czempińskiego i smoleńskiego propagandysty, redaktora Hypkiego, po PiS i prawicę na prawo od PiS, wszyscy wieszają psy na „Patriotach” i Caracalach. Żeby tam zresztą wieszali psy – specjalizujące się w tematyce ośrodki wyliczają bardzo konkretnie wszystkie nonsensy, straty i niespójności ogłoszonych przez prezydenta Komorowskiego decyzji.

Nie do mnie należy ich zbieranie w jedno, ale spróbujmy to najkrócej podsumować. Polska postanowiła przeznaczyć 130 miliardów złotych na dozbrojenie swojej armii. Dużo kwota – największa obecnie w Europie. Najważniejsze w wydatkowaniu tej sumy są trzy przetargi: na śmigłowiec (właściwie, trzy rodzaje śmigłowców: szturmowy, wielozadaniowy i transportowy), na system obrony przeciwrakietowej i na okręty podwodne.

Kluczowy dla rozstrzygnięcia pozostałych wydaje się przetarg na obronę antyrakietową. Na stole, po wstępnej selekcji, pozostały oferta francuską, a właściwie francusko-amerykańska, i amerykańska. Francuzi zaoferowali rakiety nowoczesne, nowej generacji, ze zdecydowanie lepszym systemem naprowadzania, o dużej skuteczności, dostępne stosunkowo szybko; dodali do tego obietnicę offsetu i transferu technologii, gwarantującą, że około połowy sumy przeznaczonej na rakiety zainwestowane zostanie w polską gospodarkę.

Amerykanie zaoferowali stosunkowo stare rakiety Patriot, które co prawda zupełnie nie pasują do naszych potrzeb (nie są w stanie strącać rakiet rosyjskich, które nam zagrażają) ale obiecali, że jeśli je kupimy, opracują wersję zmodernizowaną, dostosowaną do tych potrzeb „patriot-pol”. Kiedy, jak ta modernizacja przebiegnie, kto za nią zapłaci, nie wiadomo. O żadnym offsecie praktycznie nie ma mowy – zresztą jaki tam offset po F-16, które pod tym względem były bezprzykładnym zrobienie nas w bambuko.

Oczywiście, wybraliśmy ofertę amerykańską – i to pomimo, że na przetarg przeznaczone zostało 15 miliardów, a cena „patriotów” już wzrosła do 18 miliardów.  Nie sposób tej decyzji uzasadnić inaczej niż „politycznie”. Konkretnie – polityką podlizywania się Amerykanom. W oficjalnych wypowiedziach to „murzyństwo” (jak określił je Radosław Sikorski, nie wiedząc, że usłyszymy) racjonalizowane jest twierdzeniem, że jak będzie tu amerykańska technologia, to amerykanie będą nas bronić. Oczywiste brednie – jeśli opchniemy komuś używany samochód, a potem ten ktoś wpadnie w kłopoty, to, z ręką na sercu, czy fakt, że tam u niego w garażu stoi nasz stary poczciwy grat, wpłynie na naszą gotowość pomagania mu? Dodam dla ułatwienia, że Amerykanie nie są sentymentalni; tam, gdzie chodzi o politykę i pieniądze zwłaszcza.

Skorośmy się już podlizali Ameryce, to możemy w przetargu na śmigłowiec skreślić amerykańską ofertę Black Hawka, choć oznaczałaby ona świetne perspektywy dla fabryki w Mielcu. Mamy jeszcze ofertę włosko-brytyjską, czyli PZL Świdnik, ciekawą o tyle, że stojące za nią konsorcjum zaoferowało, iż jeśli wybierzemy jego produkt, uczyni Świdnik centrum produkcji tego modelu. To znaczy, że w Polsce będzie się produkowało śmigłowiec wielozadaniowy nie tylko dla Polski, ale i na eksport.

Ale wybrano francuskiego Caracala – i znowu, oferta offsetowa jest tu praktycznie równa zeru, bo sprowadza się do obietnicy wybudowania w Polsce montowni. Oficjalnym powodem jest wielkość francuskiego śmigłowca – dzięki temu, że jest taki duży, będzie można używać go jako śmigłowca transportowego i odpuścić sobie trzeci przetarg. Ale coś tu się nie zgadza – wielozadaniowców mieliśmy kupić 70, a Caracala kupimy tylko 50, bo jest droższy i zaplanowanych na ten cel pieniędzy tylko na tyle wystarczy; gdyby miał być także transportowcem, można by użyć pieniędzy z tamtej puli.

No dobrze, zaspokoiliśmy Amerykanów, musimy zaspokoić Francuzów. Ba, ale Francuzi chcą nam też sprzedać łodzie podwodne. I tu mają bardzo dobrą ofertę – bo pierwszą z trzech łodzi zbudowano by w stoczni francuskiej, drugą w połowie – przyholowany z Francji kadłub doposażany by już był w Polsce, gdzie w międzyczasie Francuzi przekazaliby odpowiednią technologię, a trzeci z okrętów zostałoby już zbudowany całkowicie w naszej stoczni, z prawem, że jak będziemy chcieli i mieli za co, to możemy sobie zbudować jeszcze dowolną liczbę następnych.

A to – trzeba dodać – czy dana broń budowana jest w kraju, czy za granicą, to nie tylko kwestia miejsc pracy, posiadania nowoczesnej technologii i innych korzyści gospodarczych. To także kwestia sprawności tej broni – serwis, części zamienne, ewentualne niezbędne modernizacje albo powiększenie posiadanego parku uzbrojenia. Latać z tym za każdym razem za granicę – to poważna strata czasu i bojowego potencjału. I jeszcze mogą nam powiedzieć – sorry, teraz jesteśmy zajęci innym kontraktem, poczekajcie w kolejce.

Fakt, że wbrew wszelkim argumentom wybrano Caracale a nie Augusty ze Świdnika czy Black Hawki z Mielca pokazuje jednak, że decyzja co do okrętów podwodnych też już zapadła, i nie będą to okręty francuskie, ale niemieckie. Jakże może być inaczej, skoro kiedy Donald Tusk jako premier ogłaszał przetarg, to zupełnym przypadkiem uczynił to na tle przypadkiem akurat obecnego za jego plecami z bratnią wizytą U-boota?

Nie muszę dodawać, że oferta Niemiec nie przewiduje żadnego offsetu, a na dodatek pociski, mające stanowić polskie uzbrojenie niemieckich okrętów istnieją tylko w sferze obietnic, podobnie jak rakiety patriot-pol.

Krążą – od dawna – plotki, że zakup francuskich śmigłowców i niemieckich okrętów to część tego, co musiał obiecać Tusk za mianowaniem go najlepiej na świecie opłacanym listonoszem, kursującym między Berlinem, Paryżem i pomniejszymi stolicami. Jak to pisał Bułhakow: „czego nie wiemy, tego nie wiemy”. Z cała pewnością można powiedzieć tylko jedno: rząd PO/PSL i jego belwederski patron wykonują odrażającą operację wpełznięcia zarazem w trzy… powiedzmy, w trzy miejsca: amerykańskie, francuskie i niemieckie. I jeszcze kłamią – bo szermują argumentem, że trzeba kupować sprzęt „szybko dostępny”, a wybierają właśnie nie ten, który mógłby być za kilka lat, tylko obietnice, które w najlepszym razie (nie liczyłbym na najlepszy raz) spełnione mogą być za lat pięć – siedem. I na dodatek Komorowski znieważa Polaków, mówiąc, że trzeba kupować uzbrojenie dobre, a nie produkowane w Polsce. Czy włosko-brytyjskie Augusty albo amerykańskie Black Hawki, produkowane w Świdniku i Mielcu, reprezentują inny technologiczny poziom niż francuskie Caracale? Na pewno nie. Więc co chce pan prezydent powiedzieć – że Polacy to małpy, które nawet pracując na zachodnich maszynach i zachodnią technologią według zachodnich projektów zrobią produkt w jakości socjalistycznej?!

Ostatnia sprawa – to termin ogłoszenia tych decyzji, i to osobiście przez prezydenta Komorowskiego, choć to przecież sprawa rządu. Przewidziany termin rozstrzygnięcia przetargów minął dawno temu, nowego nie wyznaczono, a rzecz dotyczy procesów rozwleczonych na lata. Trudno znaleźć powód, dla którego musiało to zostać otrąbione właśnie teraz, tuż przed wyborami. Jak widzę tylko jedno wyjaśnienie: z jakiegoś powodu „waadza” uznała, że to ważne, aby jeszcze przed wyborami zrobić sojusznikom „łaskę”, by nie mieli wątpliwości, że nie mają powodu szukać sobie w bantustanie innych, hm, „lokalnych partnerów”.

Czytaj także