• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Misja Romana

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Roman Giertych ogłosił, że wystartuje w wyborach do Senatu jako kandydat niezależny z okręgu podwarszawskiego. Pomysł samobójczy – Giertych dorobił się w życiu paru rzeczy, ale nie ma wśród nich czegoś takiego, jak elektorat. Dla wyborców kierujących się najogólniej pojmowaną wrażliwością tradycjonalistyczną i patriotyczną od dawna jest on już tylko facetem wartościom tym wrogim, regularnie atakującym ich i ich partię w TVN i „Gazecie Wyborczej”. Dla targetowego odbiorcy tych mediów z kolei nadal pozostaje „faszystą”, niechby nawet – by użyć tego Giedroyciowego określenia – „dobrym faszystą”, bo dającym się używać do kompromitowania prawicy i atakowania Kaczyńskiego, ale jednak faszystą.

Z racji rodzinnych i sytuacyjnych u zarania swej kariery był Giertych narodowcem, ale od czasu gdy opowiedział się za obozem władzy budzi w ruchu narodowym skrajną niechęć, może poza środowiskiem tygodnika „Myśl Polska” (w środowisku Marszu Niepodległości zwanego złośliwie „myślą peerelowską”), raczej marginalnym. Karierę robił jednak nie jako endek, bo ta identyfikacja wciąż budzi w Polsce niewiele sympatii, nad czym ubolewam, i na co wpływ, oprócz kolaboracji „Pax”-u miała swój wpływ także działalność trzech pokoleń Giertychów. Karierę zrobił, bo był uważany za człowieka Radia Maryja, a dzięki sprawnym zakulisowym manewrom zdołał z oddanymi sobie Wszechpolakami całkowicie przejąć Ligę Polskich Rodzin, stworzoną pod auspicjami Ojca Dyrektora pierwotnie jako szeroka koalicja katolickich tradycjonalistów. Co dzisiaj ma o nim do powiedzenia „katolicki głos w twoim domu” i jego słuchacze, łatwo sprawdzić. 

Być może Giertych liczy na to, że w zamian za liczne oddane jej przysługi Platforma dyskretnie go poprze, nie wystawiając w okręgu podwarszawskim kontrkandydata. Przypuśćmy – bynajmniej nie oznacza to, że elektorat jaki jeszcze pozostał PO (osobna sprawa, czy wystarczający) przerzuci swoje głosy na „nadmecenasa władzy”. Szczerze mówiąc, sądzę, że gdyby nawet PO zaoferowała Giertychowi „jedynkę” na którejś ze swych list do Sejmu, to tylko powtórzyłaby się historia Mariana Krzaklewskiego i Michała Kamińskiego.

Jest jeszcze, oczywiście, elektorat „niepolityczny”, któremu obiecuje Giertych, że nie będzie brał senackiej diety i że w każdym powiecie okręgu otworzy biuro bezpłatnej pomocy prawnej, choćby miał do nich dołożyć z własnej kieszeni. Wątpię, by to zagrało – dla tego „niepolitycznego” elektoratu Giertych jest przede wszystkim kimś w rodzaju „adwokata mafii”, oczywiście mafii rządzącej, pojawiającego się wszędzie tam, gdzie władza chce jakiemuś swojemu krytykowi zatkać gębę. No i może jeszcze facetem od szkolnych mundurków, które furory w swoim czasie nie zrobiły.

Nawet zresztą gdyby Giertych jakimś cudem się do Senatu dostał, trudno mi doprawdy zrozumieć, co właściwie miałby z tego mieć. Mówi się, że pomimo zdobytej pozycji w zawodzie i pieniędzy wciąż marzy o powrocie do polityki. Możliwe, bo istotnie polityka wielu okazała się uzależniać z narkotyczną mocą, ale przecież przez izbę z nazwy wyższą do żadnej realnej polityki się nie wchodzi, mandat senatorski nie daje wszak żadnego wpływu na nic. Przeciwnie, Senat to raczej rodzaj politycznej emerytury, która akurat komu jako komu, ale właścicielowi prosperującej kancelarii adwokackiej nie jest potrzebna. Oczywiście, po zmianie władzy Giertych może z dnia na dzień utracić najbardziej lukratywne zlecenia, ale głodem przymierać na pewno nie zacznie.

Widzę trzy możliwości. Albo Giertych ocenia swą popularność i szanse równie realistycznie, jak Bronisław Komorowski (co by znaczyło, że pora zrobić sobie bardzo długi urlop), albo z jakichś sobie tylko znanych masochistycznych powodów zapragnął doznać upokorzenia – albo desperacko potrzebuje immunitetu.

Jest też czwarta możliwość, że start ma tylko stworzyć pretekst do stałej obecności w mediach i atakowania w nich PiS. Bogiem a prawdą, to słaba hipoteza, bo jak dotąd doskonale się bez takiego pretekstu obywał. Ale zastanówmy się nad nią. W ciągu dwóch dni Giertych był w TVN u Olejnik i w TVP Info u Kraśki (być może jeszcze gdzieś, gdzie go nie zauważyłem), wygenerowany tam news o kandydowaniu obiegł wszystkie portale, i w obu wypadkach wykorzystał był Giertych rozmowę do wygłoszenia teorii, iż „afera podsłuchowa” to „pełzający zamach stanu” za którym stoi PiS.
Teoria to duże słowo. Był to raczej łańcuch luźnych skojarzeń i insynuacji, w których próżno by szukać jakiegokolwiek „twardego” argumentu. Przesłanki tego rodzaju, że musiał za tym stać PiS, bo nikogo z PiS nie nagrano i PiS na całej sprawie skorzystał, może sobie mecenas Giertych włożyć w buty, jeśli chciałby być jeszcze wyższy. Niezawodna brzytwa Ockhama każe pamiętać, że nagrywano ludzi, którzy coś mogli i dysponowali pewną wiedzą polityczno-biznesową, a w PiS, od pięciu lat odciętym od wszelkiej władzy, nikt nic ciekawego dla nagrywających do powiedzenia nie miał. Zresztą to, że członkowie tej partii lepiej się prowadzą i bardzo uważają, by nie być posądzeni o jakieś konszachty, bo Prezes tego nie lubi i karze niełaską, może śmieszyć, ale jest faktem, w tym akurat wypadku działającym na rzecz PiS. Zasada „qui prodest” też nie może być używana jako żaden dowód – fakt, że na kryzysie w Grecji najwięcej zyskuje Putin, nie dowodzi, że to on tak Greków zadłużył.

No, a opowieści, że chodzą po mieście słuchy, że prokuratura ma ale tajniaczy jakieś bilingi wiążące nagrywających z PiS, a Seremeta nominował przecież Lech Kaczyński, że Falenta miał kontakty z CBA, a CBA założył PiS, ergo, prokuratura i CBA nie zostały „oczyszczone” z ludzi Ziobry i Kamińskiego i teraz właśnie postanowiły nielegalnie obalić legalną władzę, i że nie może być przypadkiem, że do taśmy Bieńkowska – Wojtunik dotarł akurat Gmyz, który pisał o trotylu, więc zapewne jest powiązany z PiS (jakby pierwszych taśm nie dotarł przypadkiem Latkowski, o którego związkach z PiS najlepiej świadczy „dokument fabularyzowany” o Blidzie, idiotyczny zresztą)… To jest gadanie na poziomie przysłowiowych przekupek z bazaru i trudno pojąć, dlaczego człowiek o tak wysokiej pozycji zawodowej ośmiesza się snuciem podobnych ezoterycznych dywagacji.

Nie trzeba wnikliwie obserwować publicznej aktywności Giertycha w ostatnich latach, by wiedzieć, że jego osobista nienawiść do Kaczyńskiego i poczucie krzywdy z jego strony jest wielka. Nie ukrywa, że prezesa PiS uważa za groźnego paranoika, chorobliwie podejrzliwego i ogarniętego manią, że wszyscy przeciwko niemu spiskują. Tyle, że swą „spowiedzią” w Gazecie Wyborczej we wrześniu 2012 sam udowodnił, że jeśli Kaczyński rzeczywiście jest tak podejrzliwy, to przynajmniej w odniesieniu do Giertycha miał rację. Przypomnę, były lider LPR chwalił się tam, że do rządu PiS-Samoobrona-LPR wszedł tylko po to, by sabotować jego prace od środka, że cały czas potajemnie działał na rzecz przejęcia władzy przez PO, ba, chwalił się nawet, że w najbliższym otoczeniu Kaczyńskiego umieścił swego „kreta”, który uprzedzał go o posunięciach prezesa PiS. Polecam uwadze ten wywiad, nie jest on, delikatnie mówiąc, dobrą rekomendacją, by byłego ministra edukacji znowu wpuszczać do czynnej polityki.

Może nie poświęcałbym enuncjacjom Giertycha tak wiele uwagi, gdyby nie fakt, że swego czasu odegrał istotną rolę w – z perspektywy minionych lat można to stwierdzić z całą pewnością – ubeckiej prowokacji, jaką było zgnojenie Włodzimierza Cimoszewicza przy użyciu Anny Jaruckiej i „haka” (nie ogłoszonego ostatecznie, bo Cimoszewicz spękał i rzucił ręcznik na ring) na jego żonę. Ten „mord założycielski” tuskizmu-platformizmu został potem zapomniany, bo okazał się niepotrzebny, to nie Cimoszewicz, wbrew przekonaniu strategów PO, ale Lech Kaczyński blokował bowiem Tuskowi drogę do prezydentury. Ale warto o sprawie pamiętać w kontekście późniejszych wydarzeń.

Potem Giertych promował plan – storpedowany w końcu przez Tuska – wielkiej koalicji, która miała w 2007, mówiąc językiem Radosława Sikorskiego, „zaj**ać PiS” komisjami śledczymi. Przypomnę – powszechnie nie wierzono wtedy, by z Kaczyńskimi można było wygrać w sposób uczciwy, w wyborach, i tymczasowy rząd „wszyscy przeciwko PiS” z premierem Kaczmarkiem miał umożliwić zmianę wbrew woli „niedojrzałego do demkoracji” społeczeństwa. Czy była to operacja tych samych środowisk, co „projekt Jarucka”, nie wiem, ale w obu wypadkach Giertych wystąpił jako narzędzie w rękach jakiejś grupy trzymającej pewną część władzy.

Nie można więc wykluczyć, że i obecna jego demaskatorska aktywność, służąca karkołomnemu przypisaniu Kaczyńskiemu odpowiedzialności za podsłuchy i wytworzenia poczucia zagrożenia jakimś „zamachem stanu” – w obronie przed którym, jak wiadomo, wszystkie chwyty są dozwolone – wynika z jakiejś inspiracji. Nie stawiałbym na taka hipotezę pieniędzy, bo skuteczność wypuszczenia Giertycha z tego rodzaju sensacjami nie może być wielka… Ale ktoś to może oceniać inaczej, byli w końcu tacy, co po odpaleniu taśmy Morozowskiego-Sekielskiego-Beger autentycznie wierzyli, że na fali wzbudzonego nimi oburzenia uda się zorganizować w warszawie Majdan na wzór kijowskiego i obalić znienawidzonych Kaczyńskich siłą. Zresztą, kiedy strach zagląda do… do oczu, powiedzmy, używa się wszystkiego, co jest pod ręką.

Czytaj także