Reszta jest świnieniem
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Reszta jest świnieniem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Najgoręcej broni się tego, co się samemu zmyśliło – taki wniosek wyciągam z szaleństwa, w jakim miotają się upadające elity III RP po wysypaniu kwitów z szafy Kiszczaka. Właściwie nie powinno się tego w żaden sposób komentować. Powinno się wygodnie zasiąść w fotelu i napawać widokiem zupełnie skretyniałych ludzi, czepiających się pazurami kłamstwa, usiłujących oczywistą oczywistość zagłuszyć wrzaskiem, obelgami, zakazać, zabronić myślenia, patrzenia, słuchania… I notować co bardziej soczyste dowody krańcowego ześwinienia i zidiocenia ludzi, którzy przez ćwierć wieku sprawowali rząd dusz nad Polską, wykorzystując to, jak bardzo ogłupiała ona po masakrze wojny i tresurze komunizmu. 

„Nieszczęsny zarządca nieszczęsnego kraju: zajączek z odwagi, świnka z obyczaju” – przypomina mi się, jak żegnano kiedyś innego namiestnika, czyniąc aluzję do jego nazwiska i herbu. Też był dla współczesnych narodowym bohaterem, uczestnikiem insurekcji kościuszkowskiej i napoleońskiej epopei, inwalidą rannym w boju – co mu nie przeszkodziło skończyć jako zaprzedany do spodu łajdak, na usprawiedliwienie którego nawet najbardziej życzliwi mu biografowie nie potrafią niczego znaleźć.

Wałęsa idzie w zaparte. Zaprzecza wszystkiemu, zmienia wersje, trudno za tym nadążyć – w chwili, gdy piszę te słowa zmienił uporczywie wcześniej głoszone „fałszywki” na „wykradzione mu rękopisy”, snadź już wie, że nie udało się IPN-owskich grafologów, badających te kilkaset stron odręcznych donosów i pokwitowań ani przekupić, ani zastraszyć. Krętactwom Wałęsy zapewne nie ma sensu poświęcać większej uwagi, ale przyznacie Państwo, że to akurat jest wyjątkowo smakowite. Elektryk z W-4 w wolnych chwilach czynił rękopiśmienne notatki, tak z potrzeby duszy, co tam który z kolegów mówił o Partii i rządzie, a SB mu je wykradła, a on sobie o nich teraz przypomniał.

Czemu nie, wszystko pasuje. Dla chóru obrońców III RP jest to nawet oczywiste. Podobnie jak to, że Wałęsa dawno się do współpracy przyznał, gdy Wałęsa zawsze zaprzeczał i zaprzecza do dziś. Podobnie jak to, że sześć lat współpracy, kilkaset kart donosów, góra wziętych od SB pieniędzy to tylko „podpisanie jakiegoś świstka”, zupełnie zrozumiałe i wybaczalne w określonej sytuacji historycznej; a znów zakończenie tej współpracy, gdy SB po prostu już przestało zależeć na szczegółowych informacjach z życia prostych stoczniowców i zwijała niezwykle rozbudowaną po Grudniu agenturę – jako akt niezwykłej odwagi.

No i podobnie jak – co najbardziej w całym dyskursie oczywiste i najbardziej eksponowane – że za wszystkim stoi znienawidzony Kaczyński. To on przed laty podsunął Kiszczakowi szaloną niezrealizowaną poetkę, to on zahipnotyzował Tuska, by uczynił prezesem IPN Łukasza Kamińskiego, to on jeszcze w 1970 namierzył nikomu nie znanego elektryka Wałęsę i nakłonił do prowadzenia zapisków, które potem namówił SB, by mu je wykradła… Wszystko po to, by w 2016 rozpętać „kampanię nienawiści”. Najlepszy dowód, że akurat na ten czas (przypadek?) ukrył się w szpitalu. Wszystko pasuje, nie wierzycie? Spytajcie Frasyniuka, Wujca, Balcerowicza, Bogdana Lisa albo Jarosława Kurskiego.

Wszystko się trzyma kupy. I kupa trzyma się wszystkiego. Zwłaszcza tych historycznych porównań: święty Paweł… Piłsudski… Piłsudski zwłaszcza, przecież on też z wywiadem, no i co z tego… Daleko mi do pleniącego się w Polsce kultu Piłsudskiego, ale on z wywiadem japońskim i austriackim zadawał się po to, by zdobyć patronat do antyrosyjskiej dywersji zbrojnej; brał, owszem, od obcych wywiadów pieniądze, ale na POW, na drużyny strzeleckie, na rewolwery, bibułę i powielacze – a sam chodził w jednych pocerowanych gaciach i przez wiele lat żył ze swa Olą na granicy biedy. Tymczasem jedyną sprawą, dla której Wałęsa kapował na knujących w stoczni kolegów, było sprawienie sobie kolorowego telewizora i innych luksusów „wygranych w totka”. Ktokolwiek ma czelność porównywać ich ze sobą, powinien sobie wyszorować jęzor papierem ściernym.

Mówiąc poważnie – jak to możliwe, że tylu ludzi niegdyś poważnych brnie w kretyńskie frazesy o „opluwaniu”, w groteskowe „jestem TW Bolek” czy „dla mnie Wałęsa zawsze będzie i tym podobne”, plus oczywiście „a Kaczyński to…” – i zupełnie zdaje się nie zdawać sobie sprawy, że sam Wałęsa robi z nich największych durniów, dyskredytując swym zachowaniem ich linię „owszem cośtam-cośtam, ale już dawno, wszyscy wiedzieli, przyznał się i odkupił”.

Motywy postępowania każdej z gardłujących w obronie „Bolka” osób są zapewne różne, ale mają wspólny mianownik: obronę istniejącego ładu. Jak to rozprawił się z ewangelicznym cytatem Andrzej Celiński: prawda jest trucizną. Trucizną dla tego ładu, w którym byli towarzysze Wałęsy znaleźli sobie ciepłe miejsca, podobnie, jak ludzie pokroju wspomnianego generała Zajączka po niewygodach różnych kampanii znaleźli je za cenę lizania d… carowi w pseudokonstytucyjnym (tzn. konstytucja istniała w nim tylko teoretycznie, mógłby powiedzieć któryś z ówczesnych przyjaciół Sowy) Królestwie Polskim, zwanym kongresowym. To historyczne podobieństwo narzucało mi się już w „Michnikowszczyznie” (polecam wznowienie, wydaje mi się bardzo na czasie) i od tego czasu stało się jeszcze wyraźniejsze.

Niektórzy z obrońców Wałęsy nie zasługują na najmniejsze zainteresowanie – myślę o starych i młodych komuchach pokroju Jerzego Urbana czy Tomasza Cimoszewicza. Niektórzy zasługują już tylko na litość, jak zeskleroziały Wajda, który swej wściekłości i bezradności wobec porażającej prawdy umie dać upust tylko fizycznym atakiem na kamerę TVP, choć ledwie ciągnie nogi trzymając się „balkonika”. Niektórzy – gdybym miał taką możliwość, powiedziałbym im to w oczy, ale pewnie okazji nie będzie – zasługują na jedno wyjaśnienie. Myślę o ludziach pokroju bardzo emocjonalnie angażującego się w sprawę Frasyniuka i innych działaczach dawnej opozycji.

Otóż, drodzy państwo – usiłujecie mnie przekonać, że Wałęsa, mimo że miał w zamierzchłej przeszłości „epizod” (choć to nie był epizod, a sześć lat regularnego kapowania) do którego „dawno się przyznał” (choć zaprzeczał i zaprzecza) to potem był zupełnie innym człowiekiem, walczył niezłomnie i tak dalej. Z różnych względów przekonać mnie do tego wam się nie udało – im więcej wiem, tym bardziej jawi mi się Wałęsa jako cwaniaczek, który do opozycji został skierowany przez służby PRL. Niemożliwe? Hm, Adolf Hitler, nie porównując osób i dokonań, a wyłącznie mechanizmy gier operacyjnych, też dostał od swego oficera zadanie inwigilowania pewnej robotniczej partii, i po paru latach został, z wielkimi konsekwencjami dla świata, jej przywódcą. A późniejsza kariera „legendarnego przywódcy Solidarności” była wypadkową wielu czynników, wśród których obok własnego sprytu, zdolności uwodzenia  podobnych sobie robotników i załapywania się na nieoczekiwane koniunktury, istotna rolę odegrała także ta konfidencka przeszłość, poparcie SB i nieustająca gra z komunistami „przecież lepiej dla was, żebym to ja tym kierował, niż jakiś radykał”.

Natomiast przekonaliście mnie co do siebie – że z wami jest dokładnie odwrotnie, niż w tym micie, jaki zbudowaliście dla swego przywódcy. Kiedyś mieliście piękne epizody, chwalebne, odważne, chylę przed tą częścią waszej biografii czoła – a potem żeście się poświnili. Nie wszyscy, ale tych niezłomnych, którzy się z wami świnić nie chcieli, jak śp. Annę Walentynowicz i innych, wypluliście z towarzystwa, odrzuciliście, zastąpiliście nawet bohaterami fałszywymi – żeby się dobrze ustawić i poczuć w ułomnym post-PRL-u „u siebie”. „W swoim czasie trzeba walczyć, w swoim czasie się urządzić”. Nie przypadkiem wspominam Zajączka i jego napoleonidów, liżących na starość d… carowi, księciu Konstantemu i Nowosilcowowi. Wszystkie wasze dzisiejsze kłamstwa i histerie są obroną tego życiowego wyboru.

Papiery są na stole – „stało się, lud zna”. „Daremne żale, próżny trud, bezsilne złorzeczenia”. Lepiej już zamilknijcie, jeśli nie chcecie, żeby następne pokolenie traktowało wasze nagrobki tak, jak przed wiekiem warszawiacy nagrobek Zajączka.

Czytaj także