Samobójstwo ze szczególnym udręczeniem
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Samobójstwo ze szczególnym udręczeniem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Długo szukałem odpowiedniego określenia na to, co robi PO i jej nowoczesna przystawka, i wreszcie ktoś mi podrzucił na twitterze frazę użytą w tytule. Dziękuję, znakomicie oddającą istotę rzeczy.

Wszystko, co poniżej, piszę w poczuciu bezpieczeństwa, bo opozycja, zarówno PO i Nowoczesna, jak i coraz bardziej nad nimi dominujące antypisowskie media, okazują się na tyle wyprane z rozumu, że nawet jeśli ktoś tam mój tekst przeczyta, co samo w sobie jest wątpliwe, i nawet zrozumie, co już graniczy z niepodobieństwem, to i tak nie ma obawy, żeby wziął oczywiste oczywistości pod uwagę i zdał sobie sprawę, że od dłuższego już czasu są na tym samym kursie i na tej samej ścieżce, na których od lat jest SLD.

Oczywista oczywistość numer jeden jest taka, że ludzie w Polsce chcą zmiany. I dlatego obóz polityczny, który miał w ręku wszystkie karty, kontrolował państwo, pieniądze, media, wszelkiego rodzaju korporacyjne i zawodowe elity – przegrał. Oczywiście, miały tu swoje znaczenie oczywiste wady kandydatów, ale przede wszystkim przemogło pragnienie zmiany. To dlatego skuteczne zohydzanie PiS i straszenie Kaczyńskim, które przez osiem lat było skuteczne, tym razem nie zadziałało. Nie dlatego, jak uznała PO i jej media, że było go za mało.

Pod względem nastrojów społecznych, sytuacja podobna jest do tej po „zdradzonej rewolucji” z roku 2005, kiedy to 80 proc. Polaków zagłosowało na partie obiecujące przewrócenie Okrągłego Stołu. Gdy okazało się, że nie będzie koalicji PO-PiS, że kształtuje się dziwny układ z dwoma opozycjami wobec rządu PiS-Samoobrona-LPR, Tusk zadecydował o przyjęciu narracji: tej zmiany, której oczekujecie, PiS wam nie da, dopiero my, PO, naprawdę „szarpniemy cuglami”.

Mówiąc krótko: dokonanie przez Tuska faktycznej restauracji Rywinlandu możliwe było dlatego, że skutecznie zdołał on okłamać Polaków, że Kaczyński zniszczyć go nie umie, a może nawet nie chce, i dopiero PO zaprowadzi oczekiwane zmiany. W ten sposób PO zdusiła konkurencyjną opozycję, SLD, bo tak, choćby nawet próbowała się od tego wizerunku uwolnić, kojarzyła się z epoką słusznie minioną i jej obroną. Dlaczego słusznie? Bo wyborcy tak zadecydowali, i już. Wyborcy są jak prezes Kaczyński, nawet jeśli popełnia kardynalny błąd, to nigdy tego nie przyjmą do wiadomości, obciążając winą kogokolwiek innego.

Jeśli więc wyborcy coś odrzucili, tak jak w 2005 odrzucili Rywinland, jeśli zażądali zmiany, to już nie zechcą wracać do tego, co było, i nie dadzą się przekonać, żeby się mylili, bo było dobrze i nie było trzeba tego odrzucać.

Rozumiecie Państwo, co się staram wyjaśnić? Opozycja wybrała dziś narrację analogiczną nie do tej, jaką PO stosowała przed dekadą, ale do tej, jaką miała wtedy SLD. Ustawiła się na pozycji obrońców tego, co było. Nie ważne, że to co było nazwie „demokracją”, „wielkim sukcesem” i jak jeszcze chce, nawet gdyby propagandowym wrzaskiem – a i ten jej największy atut słabnie – zdołała te nazwy wtłoczyć do potocznego myślenia. Ważne, że jest komitetem OBROŃCÓW, czyli rzeczników starego, a nie komitetem walczących o nowe. Że chce, „żeby było tak jak było”. Bo skoro ludzie powiedzieli wyraźnie, że chcą, żeby było inaczej – to realną szansę na sukces ma tylko opozycja, która wiarygodnie obiecuje coś nowego, a nie ta, która upiera się, że było super, tym samym sugerując wyborcom, że zagłosowali źle, bo dali się oszuka, czyli są głupi. A tego wyborcy bardzo nie lubią, bo wyborcy są jak prezes Ka… a, już mówiłem. (Nawiasem, to prezes Kaczyński popełnił ten sam błąd, kwestionując werdykt wyborów w 2010, i PiS musiał bardzo długo czekać na przebaczenie).

Trudno to zrozumieć, bo Grzegorz Schetyna naprawdę miał w ręku „złoty róg”. Akurat on jeden z całej PO mógł cały przeszły gnój zwalić na Tuska i jego nominatów, potępić błędy i wypaczenia, odciąć się i ogłosić, że partia jest wprawdzie wciąż ta sama, ale już nie taka sama. Każdy rozumny polityk na jego miejscu tak właśnie by zrobił. Albo więc nowy szef PO podlega jakimś uwikłaniom, o których nie wiem, albo jest znacznie cieńszy, niż powszechnie sądzono. 

Dopóki PO, Nowoczesna, KOD i tefałeny kojarzą się z powrotem do dawnego porządku, nawet gdyby udało im się skuteczne zohydzić i ośmieszyć rząd PiS, wcale nie odzyskają przez to automatycznie popularności. Najwyżej ludzie się będą godzić, że mają kiepski i śmieszny rząd – nic nowego przecież – ale zamieniać jednego zła na drugie nadal nie będzie im się chciało.

To był fundamentalny błąd opozycji „okrągłostołowej”, w tej chwili już nie do naprawienia – ale bynajmniej nie jedyny. Równie przeciwskuteczne jest spozycjonowanie się w roli rzecznika elit. Pogardliwe „pińset”, którym antypis wyjaśnia sobie wciąż nie malejącą, mimo całego hejtu,  popularność władzy, mówi o nim wszystko. Podobnie, jak fala jednobrzmiących oznajmień, że to „pińset” obdarowane rodziny wielodzietne (w języku salonów to synonim słowa „patologiczne” – przecież tylko ciemnota nie stosuje „planowania rodziny”) na pewno przeznaczą na wódkę. Z „Wyborczej” wyciąłem sobie kuriozalny i arcycharakterystyczny kower, przedstawiający w tonie potępienia i zgrozy straszny skutek programu 500+: kasjerki w dyskontach jak im obiecano pieniądze na dzieci, zaczęły się zwalniać z pracy. Lidl musiał podnieść im pensje! No przecież to, jak mawia mój ulubiony pingwin, „lodzio-miodzio”! Akurat kasjerki z dyskontów i ich pampersy są w świadomości Polaka symbolem wyzysku, krzywdy i podeptania ludzkiej godności, więc epatując swą jaśniepańską irytacją, że przez PiS spada rentowność, bo trzeba chamstwu dawać podwyżki, propagandyści antypisu, mówiąc Bareją, raz jeszcze trafili w tradycyjną dziesiątkę.

Takich wypowiedzi, płynących prosto z antypisowskiego serca, mógłbym cytować mnóstwo. Sędzia Stępień oburzony, że „to coś gorszego niż zamach, to rewolucja, oni chcą całkowitej wymiany elit” – no, pcha się motłoch do pałaców, chce nas pogonić i zająć nasze miejsca! Profesor Zajadło, w podobnym tonie przestrzegający w GW, że PiS chce zmienić elity prawnicze – może nazwisko nie wszystkim coś mówi, ale to profesor z Wydziału Prawa Uniwersytetu Gdańskiego, wsławionego tym, że na siłę przepychano tam kandydatów z rodzin prawniczego establishmentu, kosztem mających lepiej zdane egzaminy ale niespokrewnionych…

Ubiegłoroczne wybory były, w pewnym sensie, testem elit. Chyba nigdy wcześniej nie zmobilizowano ich tak masowo, jak wtedy, w obronie okrągłostołowego porządku, Komorowskiego i PO. Całe legiony celebrytów, profesorów, intelektualistów i innych „autorytetów” krzyczały, że nie wolno, nie wolno dopuścić do wygranej PiS ani innych sił antysystemowych. I PiS wygrał, i jeszcze Kukiz wszedł do Sejmu z ładnym wynikiem, a i Korwinowi zabrakło do tego marnego ułamka procenta. Jaśniej już chyba Polska nie mogła pokazać elitom, ile ma dla nich szacunku.

Tymczasem elity, żeby tego nie przyjąć do wiadomości, kombinują – ale przecież PiS nie wygrał aż tak bardzo, gdyby nie partia „Razem”, gdyby SLD nie zarejestrowało się jako koalicja, w końcu to tylko 18 proc. wszystkich Polaków… Opozycja nie rozumie, że tu nie chodzi o jednorazowy wynik, którego przełożenie się na liczbę mandatów rzeczywiście podlega pewnym przypadkom, ale o proces, o dynamikę. A ta dynamika jest dla obozu III RP zła i stale przez ten obóz pogarszana.

Długo by wyliczać kolejne katastrofy. Wiara, że to nie odrzucenie przez wyborców, tylko jakiś łatwy do odwrócenia przypadek, zaowocowała próbą zdyskredytowania i obalenia prezydenta oraz nowego rządu z marszu, pod byle pretekstem – że ułaskawili Kamińskiego, że mianowali Macierewicza, że chcą ukraść internety… A niezrozumienie, że Polska 2015 zmieniła się zasadniczo w stosunku do Polski 2007, podpowiedziała opozycji strategię „ulica i zagranica”.

W roku 2007 i długo potem Europa kojarzyła się tylko dobrze. Z kasą, z życzliwością, z dobrym, pomagającym nam wujkiem. Dziś kojarzy się z tchórzostwem wobec islamu, obłędem ściągania arabskich imigrantów i grozą wciskania ich nam, z zakazywaniem choinek, wyrokiem na Breivika i innymi absurdami politpoprawności. Więc argument „bo nas wyrzuco z ełropy!”, który przez wiele lat działał bardzo skutecznie, dziś działa słabo. Ale opozycja, żyjąca w światku „Gazety Wyborczej” i „Szkła kontaktowego”, tego nie zauważa, więc wchodzi jak w masło w polaryzację na osi patriotyzm i tradycja – kontra unia europejska i nowoczesność. PiS świętuje rocznicę chrztu Polski – a my paradę Schumana. PiS nawołuje Polaków do dumy i godności – my im powiadamy, że powinni się wstydzić, bo „przyzwalają na antysemityzm”. I tal dalej. To oczywiście ściskanie się w sekcie palikociarzy i innych ofiar postkomunistycznego wykorzenienia. 

Wobec tak zasadniczych błędów w narracji, to, że w opozycji trwają przepychanki, kto jest bardziej antypisem, a w PO frakcyjne walki, to już drugorzędna sprawa. PiS na razie może spać spokojnie, nawet gdyby zrobił premierem pana Jurgiela i wdał się z elitami w jeszcze kilka takich awantur jak o Trybunał Konstytucyjny. Tak długo, jak długo nie wyrośnie jakaś siła, której odpowiedzią na „dobrą zmianę” będzie nie histeryczny sprzeciw, ale obietnica „jeszcze lepszej zmiany”.

Czytaj także