Gra w inteligenta
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Gra w inteligenta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ciekawy tekst w dzisiejszym Plus-Minus „Rzeczpospolitej” o „grze w chama” prosi się o uzupełnienie. Właściwie, ja już dawno to uzupełnienie napisałem, na tyle dawno, że nie pamiętam w której z książek – ale może warto przypomnieć.

We wspomnianym artykule, najogólniej mówiąc, zauważa Wojciech Engelking, że ulubionym zajęciem odsuwanej dziś od znaczenia opiniotwórczej elity III RP, która sama siebie uważa za inteligencję (autor też ją tak nazywa, co jest mylące) jest wskazywanie „chama” i intensywne, zbiorowe przeżywanie wyższości nad nim. Padają liczne przykłady, od siebie mógłbym dorzucić wiele innych, ale wszystkie one sprowadzają się do jednego: wyznaczamy chama i urządzamy mu zbiorowy hejt, który nas, „ludzi wykształconych i na pewnym poziomie” integruje, utrzymuje w poczuciu wyższości. No i, last but not least, sprawia przyjemność. Gdzie zbierze się dwóch albo trzech „inteligentów”, tam szydera z Kaczora i „pisiorów” (dziś) albo Wałęsy (ćwierć wieku temu) albo Niesiołowskiego, ZChN-u i „czarnych” (jakieś piętnaście – dziesięć lat temu) rusza najzupełniej naturalną koleją rzeczy, narzuca się po prostu obecnym jako oczywisty sposób wspólnego przeżywania czasu.

Nie inaczej jest w życiu publicznym. Najwyższym przejawem „inteligenckości” jest udzielenie wywiadu „inteligenckiej” gazecie, i wyrażenie się w nim pogardliwie o polskiej ciemnocie, szczególnie katolickiej, o przywódcach politycznych odwołujących się do tradycji patriotycznej i religii katolickiej – im bardziej dosadnie, tym lepiej. Przy czym charakterystyczne jest w tym, że wszystko poza okazaniem pogardy „onym” jest tu zmienne. Zmienić się może totem uosabiających „polski ciemnogród”, może nawet stać się totemem własnym (nie przypadkiem przypominam tu o Wałęsie – chamie z siekierą z czasów „wojny na górze” w kontekście Wałęsy „najbardziej zasłużonego z Polaków” dzisiaj), można tych samych symboli, na przykład patriotycznych używać jako w oczywisty, nie wymagający objaśnień sposób pobudzających do niechęci („prawdziwy Polak”, „zoologiczny antykomunizm”, „polski zaścianek”) wymiennie z używaniem ich do nobilitowania samych siebie, tak, jak na przykład w tej chwili usiłuje się nobilitować groteskowy antypisizm KOD-u mianując go, wraz z kroczącym na czele marszu Kwaśniewskim,  kontynuacją biało-czerwonej, antypeerelowskiej opozycji, a z Kaczyńskiego czyniąc rzekomego kontynuatora czy raczej restauratora PRL.

Nic tu sobie nie powiemy, czego byśmy od dawna nie znali, więc szkoda czasu. Pozostaje pytanie, na ile elity III RP mają prawo do nazywania się inteligencją i jak mają się one do historycznych polskich elit, które w długim stuleciu pomiędzy Legionami Dąbrowskiego a Palmirami i Katyniem stworzyły nowoczesny naród polski, obroniły jego osobność i doprowadziły do odzyskania państwowości, a potem do tejże państwowości zaprzepaszczenia i doprowadzenia narodu na krawędź biologicznej zagłady.

Moim skromnym zdaniem – praktycznie nie mają z nimi nic wspólnego. Dziedziczą tylko pewne odruchy, akurat te, które polską inteligencję, tak skuteczną w dawaniu odporu i staniu kantem, czyniły tak bezradną w zarządzaniu suwerennością. Przede wszystkim ten odruch, który inteligentowi kazał się zawsze skupiać na kryterium słuszności, godziwości. Mentalność kupca każe myśleć i działać tak, aby osiągnąć zysk, mentalność chłopa, aby zapewnić sobie przetrwanie i w miarę możliwości się wzmocnić, mentalność polityka i żołnierza – aby wygrywać. Natomiast inteligent był zawsze przede wszystkim recenzentem rzeczywistości, swego rodzaju kapłanem, którego zadaniem jest wskazać, gdzie jest prawda, słuszność i przyzwoitość. 

Ten odruch w elicie III RP sprowadził się do tego, że jej działalność wyczerpuje się na stwierdzaniu: to jest brzydkie i niesłuszne. I już. Skoro to orzeczono – to nic więcej nie ma do zrobienia. Spróbujmy przez chwilę, dla eksperymentu, przyznać michnikowszczyznie rację. Powiedzmy, że demokracja w Polsce jest zagrożona. Powiedzmy, że zagraża Polsce faszyzm. Co zamierzacie z tym zrobić?

Zapewne padło by słowo „walczyć”, ale z cała pewnością wszelkie formy wskazane jako „walka” sprowadzałyby się do tego, że trzeba o tym mówić. Mówić jeszcze głośniej. Przypominać Robespierre’a i Stalina oraz jak rodził się nazizm. Żeby wszyscy usłyszeli. Żeby cały świat usłyszał! Demonstrować, zwracać uwagę, apelować – jak u Bułhakowa, natychmiast, wszyscy razem, wystosować wspólnie jakąś depeszę i gdzieś ją wysłać!
Elita III RP wyznaczyła sobie wygodną rolę dzwonnika, który bije na alarm:  uwaga, alarmujemy, niech ktoś przyjdzie – jakiś „nasz” przywódca, Europa, Świat – i ratuje. Ale nie zauważyła, że nikt jej alarmów nie potrzebuje. Więc stała się starą ciotką zrzędzącą ze swej kanapy, której opinie obchodzą przysłowiowego psa z kulawą nogą. Ludzie potrzebują elit, żeby rozwiązywały problemy. Oczekują po nich nie etycznego i estetycznego wartościowania, ale menadżerskiej sprawności, analizy przyczyn, wskazania sposobów i tak dalej. A elita III RP nawet nie chce niczego rozumieć. No dobrze, niech wam będzie, że nam zagraża faszyzm. Każdy faszyzm miał swoje społeczne, realne przyczyny. Chcecie widmo faszyzmu oddalić, to je wskażcie.

Nie są w stanie. Przyczyną zła jest Kaczyński. Dlaczego? Bo jest mały, zakompleksiony, nie ma konta w banku, bo jest wstrętny w ogóle. Nie trzeba szukać innej przyczyny. No dobrze, niech będzie. To dlaczego Polacy idą za takim paskudnym Kaczyńskim, a nie za waszymi szlachetnymi, pięknymi, szanowanymi w świecie autorytetami? Bo są zawistni, roszczeniowi, wstrętni…

Proszę pod tym kątem przeglądać codzienny hejt „autorytetów” III RP, ile w nich „kuchennej psychoanalizy” (trafne określenie red. Janeckiego) Kaczyńskiego, ile prymitywnego dyskredytowania „onych” (roszczeniowa postawa, pijacy nawalający się za „pińcset”, „prymitywna nienawiść do elit” etc.) – a jak dojmująco brak jakiegokolwiek socjologicznego, czy tym bardziej ekonomicznego konkretu. No dobrze, demokracja zagrożona, panie radco, co z tym zamierzacie jako elita zrobić? Gdyby mocno przycisnąć, wydukałby by w końcu pan radca coś w stylu: przecież wszystko już zrobiliśmy! Potępiliśmy jasno i wyraźnie, prawda? Czego więcej można od elity oczekiwać?

To jest w istocie bardzo inteligenckie.

Ale nie dość, żeby mówić i inteligencji bez cudzysłowu.

Osią dyskursu elit III RP jest bowiem nie tyle posiadanie słuszności – to tylko jeden z atrybutów przyznawanych sobie – co poczucie wyższości. Nieważne, czy uzasadniane. Czy, jak przez osiem lat rządów PO, jesteśmy lepsi, bo wygrywamy, bo większość Polaków – i to ci młodzi, wykształceni – jest za nami, czy jak teraz, odwrotnie: jesteśmy lepsi, bo ta hołota nas nienawidzi, szczególnie ci młodzi, głupi, przesiąknięci jadem nacjonalizmu. Tak czy owak: jesteśmy elitą, bo jesteśmy lepsi. Jesteśmy lepsi, bo jesteśmy elitą. Należy nam się szacunek, bo jesteśmy elitą! Cały ten „inteligencki” jazgot, jaki rozlega się od ośmiu miesięcy w mediach przypomina tego chłopa z Żeromskiego, który wzięty w „gąsior” krzyczy do dziedzica: szanuj mnie!

I nawet nie chodzi tu o konkretne szkody, których „chamstwo” nie słuchając elity może narobić, chodzi o sam fakt nieposłuszeństwa. Bo chamstwo jest on nas gorsze i powinno słuchać, a jak nie słucha, jak sobie głosuje na tych, których my jednoznacznie potępiamy, ośmieszamy, nurzamy w najostrzejszych obelgach, to jakieś horrendum i postawienie całego postinteligenckiego świata na głowie!

To jest najdokładniej sprzeczne z istotą inteligenckiego etosu. Inteligencki etos stawiał bowiem w centrum służbę. Inteligent z tego czerpał swe poczucie wartości, że nie gonił za pieniędzmi, za doraźnym sukcesem, ale służył. Nie tylko imponderabiliom, z Ojczyzną na czele. Czuł się także powołany do służby tym niżej od niego postawionym. Ludowi. Czuł się zobowiązany ten lud oświecać, podnosić z błota, budować mu szklane domy. Nie poprzez mówienie – wy chamy ciemne, przy nas, wykształconych, jesteście durnie, więc morda w kubeł! Wręcz przeciwnie, aż do śmieszności polski inteligent ulegał czasem chłopomanii czy podziwowi dla robotnika i szukał u ludu jakiejś nadrzędnej mądrości, lepszej niż jego mądrość książkowa.

Oto zasadnicza zmiana, która czyni postinteligenta III RP, mimo pozornych podobieństw, istotą gatunkowo odmienną od tej ginącej inteligencji od Żeromskiego, której ostatnie egzemplarze można jeszcze znaleźć w okolicach  Kaczyńskiego (on sam do nich należy).

Moim zdaniem, i to już kiedyś wyjaśniałem, to bardzo prosty historyczny mechanizm. Inteligent pochodził ze szlacheckiego dworku. Był produktem „wysadzenia z siodła”. Szlachta, która w Rzeczypospolitej Obojga Narodów sięgała 10 proc. ogółu społeczeństwa została przez zaborców w ogromnej większości (poza nielicznymi, którzy mieli za co wykupić grafowskie dyplomy) pozbawiona przywilejów z tego statusu płynących, a często i majątków. Ale bez względu na to, kim wysadzony z siodła ex-szlachcic się stawał, zachowywał kapitał społeczny. Choćby był biedny jak kościelna mysz, i tak od urodzenia stał wyżej od pańszczyźnianego rówieśnika.

I to w inteligencie rodziło kompleks winy. Ja więcej dostałem, a oni nie mieli szansy. Muszę spłacić swój dług wobec tych pokrzywdzonych przez los, podnieść ich i oświecić. To mój polski, inteligencki i katolicki – więcej dostałeś, więcej się od ciebie wymaga – obowiązek.

A elita PRL, czyli i owa „inteligencja” III RP, niemal w komplecie pochodzi z awansu. Kto zasię sam „srać chodził za chałupę”, jak to dosadnie ujął w niecenzuralnym wierszu ujął Tuwim, a potem znalazł się w pałacu, żywi wobec tej chałupy i tych, którzy w niej zostali, dokładnie odwrotne uczucia, niż panicz w pałacu urodzony.

Dlatego właśnie „inteligent” od Michnika, odwrotnie niż inteligent od Żeromskiego, nie tylko nie czuje żadnych zobowiązań wobec niżej – w jego przekonaniu – postawionych w społecznej hierarchii, ale nie poczuwa się nawet do elementarnej empatii. Ja się dźwignąłem, zostałem kimś (i nieważne, przez pracę, przedsiębiorczość czy wpełzanie w zad komunie) – oni też mogli. Widocznie nie umieli. Więc że jestem lepszy – to najoczywistsza rzecz pod słońcem. Że oni zasługują na pogardę – też.

Często pytano – i różne były odpowiedzi – czy państwo nowoczesne potrzebuje inteligencji, czy jest w nim w ogóle miejsce dla tej specyficznej elity, charakterystycznej dla XIX-wiecznej Rosji i Polski. Moim zdaniem to pytanie unieważnia fakt, że w społeczeństwie które, jak nasze, przeżyło kilka fal masowego awansu społecznego, w ogóle nie jest możliwa inteligencja w swej tradycyjnej postaci.

Czytaj także