Co można z Polską?
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Co można z Polską?

Dodano:   /  Zmieniono: 

Obraz jest silniejszy od słowa. Niemcy wiedzieli to już w czasach okupacji, dlatego karmili podbitą ludność świetnie nakręconymi kronikami filmowymi, pokazującymi triumf i potęgę narodowo-socjalistycznej III Rzeszy. Nie dało się iść do kina bez wystawienia się na tę propagandę, a chodzenie do kina było w tamtych ponurych latach jedyną rozrywką.

Ówcześni „pisowcy” − bo zawsze w naszej historii znajdowali się nadęci ponuracy, którym w chorych głowach wciąż roi się o powstaniach i innych krwawych awanturach − starali się jak mogli ówczesnym fajnopolakom tę rozrywkę popsuć. Pisali na murach „tylko świnie siedzą w kinie”, wrzucali do kin śmierdzące kopcie i sztynkbomby. Wbrew tromtadrackim legendom nie dali rady. Poza elitami, w masach, instynkt ludyczny wygrywał z patriotycznym, przynajmniej dopóki Niemcy zachowywali się znośnie a kartki na żywność miały pokrycie.

Historia się powtarza, tyle że „polskie świnie” z kin przeniosły się przed telewizory. Niemiecki serial propagandowy to solidna, skuteczna robota, w stylu peerelowskich „Czterech Pancernych” czy „Stawki większej niż życie”. Fakty umiejętnie nagięte do granic, ale bez ich łamania. Niemcy są sympatyczni i uwikłani w tragizm historii. Polacy za to odrażający i w sumie co najmniej nic od Niemców nie lepsi. Jasno widać, że gdyby się tragizm wikłał inaczej, to nazi matki i ojców mógłby uwikłać w role ofiar, a ofiary w oprawców, więc, doprawdy, można odkreślić już tę przeszłość grubą kreską, przynajmniej w odniesieniu do Niemców, którzy już swoje winy dawno rozliczyli i opłacili − tym, którzy o to się upomnieli − brzęczącą monetą. Niech się teraz rozliczają ci, którzy tego dotąd nie zrobili − Polacy.

Pytanie, dlaczego Niemcy taki podły w treści, profesjonalny w formie film wyprodukowali i rozpowszechnili, jak gdzieś czytałem, w 60 krajach? Odpowiedź jest prosta: bo mogli.

Proszę sobie wyobrazić, tak dla przykładu, że scenarzysta „nazi-matek-i-ojców” dla wycieniowania tragizmu uwikłania Niemców w godne pożałowania wypadki użyłby postaci Żyda. Że stworzyłby w serialu takiego, dajmy na to, lichwiarza, Shylocka, który swą chciwością doprowadza do tragedii poczciwą niemiecką rodzinę, a potem idzie przez komin. Mieści się w paśmie prawdy historycznej? Jak najbardziej, nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że wśród milionów ofiar shoah byli sami święci.

Mogło się coś takiego w tym filmie znaleźć? Wiadomo, że nie, i wiadomo dlaczego. Z tych samych względów, dla których nie ukazują się w niemieckich gazetach karykatury proroka Mahometa.

Albo wyobraźmy sobie, że do wciągnięcia widza na grunt zdroworozsądkowego porozumienia co do tego, że „historia nie była czarno-biała” użyłby scenarzysta Rosjan. Pokazałby wyzwolicieli jako pijaną, brudną dzicz, która gwałci na prawo i lewo, kradnie zegarki, rowery i wszystko co może ukraść, a czego nie może, to przynajmniej na to nasra. Jak by się to miało do prawdy historycznej, to najstarsi Polacy mogą jeszcze zaświadczyć.

Czy można było takich Rosjan pokazać? Nie. W czasach zimnej wojny, w ekranizacji „Blaszanego bębenka”, a i wtedy bardzo delikatnie – owszem. Dzisiaj nie. Z tej samej przyczyny, dla której nie ma w dzisiejszych Niemczech żadnego ziomkostwa i żadnego powiernictwa, które by się próbowało upominać o zabrane Niemcom majątki w obwodzie kaliningradzkim czy inne dobra, które prawem „trofiejnego” znalazły się po wojnie w obrębie dzisiejszego państwa rosyjskiego.

A o Polakach taki właśnie film zrobić można. Bo to nie tylko nie spotka się z żadną mocną reakcją, ale przeciwnie, tu, w Polsce, zawsze mogą Niemcy uruchomić budowaną latami agenturę wpływu, wykarmioną grantami, stypendiami, wykładami. Literatów, szczęśliwych, że im dali w niemieckiej gazecie felietonik za parę euro, że sfinansowali przekład i druk, zaprosili na tournee, płacąc za spotkania i organizując publiczność, czy nawet wyróżnili wielką nagrodą literacką miasta Flockenschwanz. Profesorów, zaszczyconych wykładami na niemieckich uczelniach, redaktorów… Słowem, liczne grono autorytetów, które na głosy i unisono udowadniać będą, że „warto się przejrzeć, choćby w krzywym zwierciadle”, w ramach generalnego trendu, że mieć dziadka w Wehrmachcie to jednak coś imponującego, a w AK – po prostu obciach.

Nie lubię, zaznaczałem wielokrotnie, dwuznaczności słowa „elity”. Jakkolwiek by się zastrzegać, zawsze gdzieś w podświadomości pobrzmiewa skojarzenie „ci lepsi”, a przecież o elitach III RP mówić można tylko w takim sensie, w jakim elitą PRL była PZPR-owska nomenklatura. Niemniej, trzeba o tym mówić, bo wszystkie problemy Polski wynikają właśnie z tego, że jej elitą wciąż jest, z grubsza biorąc, ta sama nomenklatura. To dlatego mamy typowe „predatory state”, które nie radzi sobie z niczym, poza zapewnianiem elicie możliwości „dojenia” reszty obywateli, to dlatego każda próba modernizacji kończy się „jak zwykle” − jak pas w Modlinie, jak Koleje Śląskie, Stadion i autostrady, wciąż wedle wzorca gierkowskiego. Wśród licznych dowodów nieprzydatności dla Polski tej elity jest także i ten, że przez dwadzieścia parę lat zrobiła ona z Polski szmatę, którą każdy na świecie może jak chce wycierać nogi. Tak źle jak teraz nie było pod tym względem nigdy, w PRL, nawet jak kręcili „Barwy Walki”, to przynajmniej nie „Pokłosie” na wymianę z niemiecką telewizją za nazi-matki-i-ojców.

Parę słów o uplątaniach Jarosława Kaczyńskiego w salon III RP i obecność na kongresie Ruchu Narodowego wzbudziła furię, z jaką ruszyli na mnie z jednej strony pretorianie prezesa, z drugiej − co da się zauważyć w najbliższym numerze tygodnika − samotny wilk Waldemar. Jednym i drugim mogę krótko odpowiedzieć: doświadczenie lat 2005-2007, a zwłaszcza dojmujący brak w partii opozycyjnej i bliskich jej mediach jakiejkolwiek refleksji nad przyczynami ówczesnej klęski, poza zaklęciem „bo media nas opluwały”, odebrały mi naiwną wiarę, że jak PiS dojdzie do władzy, to wszystko naprawi. Będzie oczywiście dużo słusznego gadania, co też jest coś warte, ale metodą wymieniania sędzi Piwnik na sędziego Kryże, komendanta jakiegoś tam na komendanta Kornatowskiego czy prezesa jakiegoś tam na prezesa Netzla, i przydawania nomenklaturze ludzi klasy Brudzińskiego czy Karskiego na ministerialnych nadzorców nijak się Polski nie naprawi.

Taka naprawa wymaga wymiany elit. Wymiany! A wymiana wymaga kogoś, kto tym obecnym towarzyszom Szmaciakom i „wielkim, tłustym, białym gnidom” (odsyłam do tegoż samego poematu) powie wyraźnie: „wesele skończone, wszyscy wypierdalać”! I tego w moim przekonaniu PiS nie zrobi, bo jest za cienki. A narodowcom może do tego jeszcze daleko, ale oni to zrobić mogą. Ale to temat na inny tekst. To, zakończę koncyliacyjnie, że ja ze sprawy „nazi-matek-i-ojców” wyciągam taki akurat wniosek nie znaczy, że jeśli ktoś wyciągnie inny, to nie będzie także on słuszny.

Czytaj także